Trudno jest w XXI wieku promować produkty związane z seksualnością w jakikolwiek sposób, nawet kosmetyczne. Przez długi czas wszystkie reklamy naszej marki były notorycznie banowane z uwagi na zastosowane grafiki, czy użyte w opisie słowa i wyrażenia. Dużym wyzwaniem były sesje zdjęciowe, które miały działać na wyobraźnię i rezonować z tematyką produktów, a efekt końcowy miał nie stanowić problemu przy publikacji. Często dochodziło do absurdów, kiedy grafika zawierała wycinek obrazu przedstawiającego fragment ciała i tym samym była uznawana za treść naruszającą zasady publikacji w social mediach.
Wąskie i złe zrozumienie przekazu było i jest nadal porażające. Odczytywane jest użyte słowo, a nie sens i kontekst. Poczucie piękna, komfortu i pielęgnacja to dla cenzorów dalej tylko seks, czyli coś zawartego w tzw. standardach społeczności jako temat tabu, niepożądany na platformach, mimo że de facto zakwestionowana treść nie była w jakikolwiek sposób pornograficzna. Przy tych rzekomych naruszeniach, nigdy jednak nie dostałam wyraźnego wskazania co w opisie lub w grafice stanowi problem i dlaczego publikacja jest wstrzymana. Było to zdecydowanie frustrujące i do dnia dzisiejszego zmagamy się – i na pewno nie tylko my – z problemem cenzury w reklamach. Ciężko jest promować produkty z kategorii sexual wellness, gdy obostrzenia są tak surowe i mało klarowne.
Co wypada?
Narzucone ograniczenia w reklamach są tak daleko idące, że trudno jest sprzedać kosmetyki, które mają służyć kobietom aktywnym seksualnie, ale jednocześnie daleko im do tego, co kojarzymy z półek sex shopów; produktów zapakowanych w nieestetyczne butelki ze zdjęciami nienadającymi się do publikacji w dostępnych ogólnie mediach. Nawet pisząc ten tekst zastanawiam się, jakie słowa są akceptowalne przez wydawców. Co „wypada” powiedzieć?
Założeniem sexual wellness jest wprowadzanie na rynek produktów, które swoim działaniem przybliżą temat seksu jako elementu codzienności, który tak jak inne jej fragmenty wymaga czasem zakupu kosmetycznych lub/i pielęgnacyjnych produktów wspomagających. To produkty, które także służą kobiecości.
Mam wrażenie, że całe lata zajął dialog dotyczący okresu u kobiet. Kiedy byłam dziewczynką, rozdawano nam w szkołach kolorowe saszetki i pudełka na podpaski i tampony, aby ukryć je w torebce. Latami dziewczyny i kobiety kryły się idąc do łazienki w pracy z tamponem w ręce. Nie pomagały również żarty dotyczące nastroju kobiet związanego z cyklem. I wciąż jeszcze temat menstruacji u kobiet jest tematem trudnym, chociaż różnica jest zauważalna na przestrzeni ostatnich lat. Chciałabym, aby podobnie zaczął być traktowany temat seksualności, który również jest czymś absolutnie naturalnym, czego nie należy się wstydzić i o czym warto rozmawiać – a co przecież jest w tak oczywisty sposób powiązane z popularyzującą się debatą o zdrowiu menstruacyjnym.
Miejsce na produkty sexual wellness jest także w drogeriach
Chciałabym, aby postrzeganie pielęgnacji związanej z tematyką seksualności nie było kojarzone z sex shopami i produktami rodem ze stacji benzynowej, tylko aby kobieta czuła się wyjątkowo, używając kosmetyków, które mają służyć jej podczas realizowania siebie jako istoty seksualnej. To leży w interesie całej branży.
Uważam, że produkty sexual wellness powinny być dostępne pośród innych kosmetyków do pielęgnacji, a nie poszukiwane z poczuciem dyskomfortu w erotycznych butikach. Moim zdaniem, obecnie problemem jest sam podział kosmetyków na te „do seksu” lub te, które ledwie dotykają tej tematyki, oraz na codzienną pielęgnację niezwiązaną z intymnością w szerokim tego słowa znaczeniu. Najczęściej obie kategorie produktów są od siebie odizolowane.
Tak jak warto rozmawiać i edukować w tematyce antykoncepcji, tak samo warto zacząć dialog w kontekście kosmetyków, które mogą pomóc przy suchości pochwy, czy poprawić jakość stosunków albo samej atmosfery intymnej. Komfort w intymnych sytuacjach powinien być na jak najwyższym możliwym poziomie, to po prostu powinno być normalne w XXI wieku. Nikt nie protestuje przeciwko półkom z podpaskami, tamponami, czy płynami do higieny intymnej, mimo że te produkty służą do pielęgnowania i otaczania troską tych samych sfer ciała, co olejki intymne czy żele do masażu intymnego.
Jako przedstawicielka młodej marki, która nie prowadzi jeszcze sprzedaży poza Polską, nie mogę się wypowiadać w kontekście tego, jak marketing wygląda poza naszym krajem, jednak jestem pełna optymizmu i wiary, że temat sexual wellness przestanie szokować i być wstydliwy, a stanie się normalnym tematem związanym z ludzką egzystencją i fizycznością. Natomiast Polska jest gotowa na rewolucję zarówno w standardach społeczności social mediów, jak i na drogeryjnych półkach.
Czytaj także: Kolejna marka sexual wellness, Lelo, wkracza do segmentu makijażowego