StoryEditor
Wywiady
14.03.2025 10:47

Nasza misja: zabezpieczanie interesów przedsiębiorców sektora kosmetycznego

Na zdjęciu od lewej: Dorota Rejman, Ewa Starzyk, Aleksandra Lau-Wyzińska - Polski Związek Przemysłu Kosmetycznego / fot. Marcin Kontraktewicz

O planach i celach Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego na 2025 rok oraz "regulacyjnym tsunami" z zespołem związku: Dorotą Rejman, Ewą Starzyk i Aleksandrą Lau-Wyzińską rozmawiała Marzena Szulc.

Dużo dzieje się w branży już od początku roku. Jakie duże wyzwania czekają Polski Związek Przemysłu Kosmetycznego w tym roku?

Dorota Rejman: Wszystkich wyzwań nie możemy przewidzieć, ale na pewno będzie działo się w regulacjach dotyczących składników, szczególnie w związku z etanolem, z talkiem czy w grupie substancji zapachowych, jak np. heliotropina. Te składniki są aktualnie zagrożone zakazem stosowania w kosmetykach, co wynika z propozycji klasyfikacji tych składników jako składniki CMR (substancje rakotwórcze, mutagenne lub działające szkodliwie na rozrodczość).

Jeżeli chodzi o etanol, będziemy jako związek kontynuować obrany już kurs, zależy nam na pokazaniu skutków związanych z potencjalnym zakazem stosowania etanolu w kosmetykach, czyli pewnego rodzaju absurdu – taka może być kaskada zdarzeń w wyniku mechanizmu zapisanego w prawie kosmetycznym. 

Istnieje duże ryzyko, że w wyniku klasyfikacji CMR i regulacji chemicznych etanol zostanie zakazany do stosowania w kosmetykach, ale jednocześnie będzie mógł być dalej stosowany jako produkt spożywczy, bo nie będzie zakazany w produktach np. do picia. Natomiast należy podkreślić, że główne obawy zdrowotne związane z etanolem wynikają z jego spożycia w napojach alkoholowych, a nie z jego stosowania w kosmetykach.

Ale z jakich powodów wynika ten zakaz? Dlaczego dotykać ma  akurat branży kosmetycznej?

Dorota Rejman: Na przepisy dla składników wpływają nie tylko „nasze” regulacje sektorowe (kosmetyczne), czyli rozporządzenie 1223/2009/WE, ale także regulacje okołosektorowe (chemiczne i środowiskowe). Każdego roku publikowanych jest kilka rozporządzeń zmieniających załączniki do rozporządzenia 1223/2009/WE. Zmiany w przepisach prawnych dotyczących składników są skutkiem rozwoju wiedzy naukowej w dziedzinie toksykologii, oceny ryzyka i rozwoju technologicznego. Natomiast przepisy chemiczne (rozporządzenia REACH i CLP) jak wspomniałam wyżej, również wpływają na zakres stosowania niektórych substancji w produktach kosmetycznych. 

Klasyfikacja zharmonizowana CMR substancji (w ramach CLP) stanowi najczęstszy przypadek w kontekście regulacji okołosektorowych, który bezpośrednio przekłada się na konsekwencje w branży kosmetycznej, co wynika z art. 15 rozporządzenia 1223/2009/WE. Przykładem substancji dla której toczy się aktualnie proces w ramach przepisów chemicznych jest właśnie etanol. Kwestia klasyfikacji etanolu powraca co jakiś czas, to nie jest pierwszy rozdział tej historii. Oficjalna intencja, dotycząca klasyfikacji etanolu jako substancji CMR, pojawiła się w 2020 roku, czyli 5 lat temu, kiedy to Grecja zgłosiła do ECHA (Europejska Agencja Chemikaliów) propozycję zharmonizowanej klasyfikacji etanolu zgodnie z rozporządzeniem 1272/2008/WE (CLP) jako substancji szkodliwie działającej na rozrodczość. Jednocześnie etanol znajduje się obecnie w procesie ponownej oceny jako substancja czynna biobójcza.

Etanol jest bardzo szeroko stosowany w wielu kategoriach kosmetyków. Bez niego nie ma perfumerii. I nie ma dla etanolu żadnego zamiennika. To jest największy problem. Etanol jest również jednym z najbardziej bezpiecznych środków biobójczych, który nie powoduje oporności mikroorganizmów, która jest ogromnym wyzwaniem dla przemysłu i służby zdrowia.

Nadal ciężko mi zrozumieć, dlaczego alkohol etylowy ma być uznany za szkodliwy tylko w kosmetykach, a w produktach spożywczych już nie. Można to jakoś uzasadnić?

Ewa Starzyk: To są bardzo ważne pytania w całej tej sytuacji. I dlatego bijemy na alarm. W branży spożywczej nie ma automatycznego zakazu stosowania substancji klasyfikowanych jako CMR. Branża kosmetyczna jest jedyną, dla której klasyfikacja etanolu jako CMR spowoduje jego automatyczny zakaz stosowania. Wynika to z art. 15 rozporządzenia 1223/2009/WE. Teoretycznie możliwe jest odstępstwo od tego zakazu, związane jest ze spełnieniem określonych warunków. Jednak dla substancji należącej do klas 1A lub 1B CMR (istnieje duże ryzyko, że taką klasyfikację najprawdopodobniej otrzymałby etanol) jeszcze nigdy nie zostało przyznane, odkąd obowiązuje rozporządzenie kosmetyczne 1223/2009/WE.

Tymczasem etanol ma bardzo niski potencjał wchłaniania przez skórę. Badania pokazują, że mniej niż 1 proc. zastosowanego etanolu jest wchłaniane przez skórę, a większość wyparowuje w ciągu kilku sekund z jej powierzchni. Produkty kosmetyczne są bardzo restrykcyjnie oceniane pod kątem bezpieczeństwa stosowania przez konsumenta jeszcze przed wprowadzeniem ich na rynek. Zresztą jeszcze przed procesem oceny bezpieczeństwa produktu kosmetycznego receptura zawierająca alkohol etylowy jest tak projektowana, aby uwzględniała jego właściwości oraz szereg innych elementów. Główne zagrożenie wynika ze spożycia etanolu, ale w branży spożywczej żaden taki zakaz nie obowiązuje. To jeden z największych paradoksów regulacyjnych, lub wręcz absurdów...

W dodatku to są bardzo podstawowe składniki, prawda? Etanol, talk…

Ewa Starzyk: Cały czas rozmawiamy o składnikach kosmetycznych, które są bezpiecznie stosowane w określonych formułach, przebadane, a kosmetyki je zawierające są pozytywnie ocenione przez safety assessorów. Reformulacja, szczególnie takich kluczowych składników kosmetyku, jest czasochłonna i wymagająca, a wyzwaniem jest także brak odpowiednich zamienników.

Zmiany wynikające z dostosowania receptur do zmian prawa w zakresie składników konsumuje nawet 50 proc. czasu pracy – firmy muszą stale analizować, co za chwilę wypadnie z portfolio składnikowego, i jak dalej produkować ten sam krem, który powinien tak samo pachnieć czy mieć takie same właściwości aplikacyjne, ale w ramach innego składu. I muszą to robić z dużym wyprzedzeniem, bo potem byłyby zmuszone wycofywać z rynku legalnie wprowadzone produkty – terminy dostosowania do nowych wymogów obejmują produkty już obecne na półkach sklepowych (dostępne na rynku) i są one często tak krótkie, że produkty nie zdążą się wyprzedać. A przecież mówimy o składnikach stosowanych bezpiecznie od dekad.

Firmom dokłada się pracy związanej z reformulacją produktów i na to przeznaczane są zasoby finansowe, kadrowe, a mogłyby one zostać przeznaczone na prace związane z innowacjami.

Składniki to ważny, ale z pewnością nie jedyny obszar, który znajduje się na Państwa agendzie. Gdzie jeszcze, poza składnikami, związek podejmuje działania dla branży kosmetycznej?

Dorota Rejman: Przykładem naszego modelowego działania jest dyrektywa ws. oczyszczania ścieków komunalnych (UWWTD). Posiadamy rzetelne dane, które przedstawialiśmy jako branża w trakcie procesu regulacyjnego, przed publikacją dyrektywy. Ewidentnie ten projekt doregulowuje niesprawiedliwie dwie branże: farmaceutyczną i kosmetyczną, które mają płacić za oczyszczanie ścieków z wszystkich mikrozanieczyszczeń w ramach systemu ROP (Rozszerzona Odpowiedzialność Producenta), ale także tych niepochodzących z sektora kosmetycznego i farmaceutycznego. Weźmy np. kofeinę, czyli kawę. Ta w ściekach pochodzi głównie z napojów. Branża kosmetyczna stosuje kofeinę jako składnik w bardzo niewielkich stężeniach, np. 0,5 proc. w balsamach do ciała czy peelingach. Ale to branża kosmetyczna będzie płaciła za emisję kofeiny, która jest wylewana do zlewu, z naszych filiżanek i która nie metabolizuje się w naszych organizmach. Dwa sektory będą pokrywały koszty usuwania mikrozanieczyszczeń generowanych przez różne produkty, a przecież branż zanieczyszczających jest więcej, nie jest to tylko sektor kosmetyczny i farmaceutyczny.

Dyrektywa UWWTD niestety została tak zaprojektowana, że nie odpowiada na podstawową zasadę, „zanieczyszczający płaci”. W tym przypadku w naszej ocenie zaszła jakaś niespotykana nieuważność w projektowaniu prawa i dość duża oporność na jego korektę jeszcze przed publikacją. W naszej ocenie istnieje konieczność niezwłocznej nowelizacji dyrektywy.

Dlaczego to branża kosmetyczna stała się takim chłopcem do bicia?

Aleksandra Lau-Wyzińska: Wydaje się, że najważniejszym powodem jest to, że przy produkcji kosmetyków łatwo zidentyfikować, co i gdzie jest dodawane. W branży kosmetycznej wszystko musi być zgodne z restrykcyjnymi regulacjami, przebadane, zrozumiale opisane i oznaczone.

Każde laboratorium, każdy z producentów co do miligrama czy cząsteczki wykaże, co i w jakiej ilości zostało w danym kosmetyku użyte…

Aleksandra Lau-Wyzińska: Tak. Mamy w Europie bardzo restrykcyjny i szczegółowy system oceny bezpieczeństwa kosmetyku: najpierw surowców, potem gotowego produktu, kombinacji różnych surowców. Tym zajmują się safety assessorzy, którzy bazując na swojej wiedzy i doświadczeniu oceniają bezpieczeństwo produktu kosmetycznego, biorąc pod uwagę każdy składnik obecny w recepturze i zanieczyszczenie tego składnika. To jest analizowane naprawdę na głębokim poziomie szczegółowości. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę – i to jest jedna z przyczyn powszechnej „chemofobii”.

Obserwujemy, że dużo niedobrego robi niewiedza konsumentów na temat chemii, która stanowi przecież część naszego życia, a także toksykologii. Staramy się tłumaczyć – sami i za pośrednictwem naszych firm członkowskich – że czytanie składów kosmetyków tylko pozornie jest proste. Kosmetyki to skomplikowane chemiczne mieszaniny.

Kosmetyki to także opakowania. 22 stycznia br. zostało opublikowane unijne rozporządzenie w sprawie opakowań i odpadów opakowaniowych, tj. PPWR. Jak ono wpłynie na branżę kosmetyczną? Czy wraz z obowiązywaniem PPWR pojawi się wiele nowych problemów do rozwiązania?

Ewa Starzyk: Zawsze informujemy i uprzedzamy firmy z maksymalnym wyprzedzeniem, jakie konsekwencje będą miały poszczególne regulacje. Projekt rozporządzenia – zdanie po zdaniu – analizowaliśmy z grupami roboczymi związku już wiele miesięcy temu, w trakcie procesu legislacyjnego, w którym braliśmy aktywny udział.

PPWR stawia wyzwania przed branżą kosmetyczną. Są w nim np. wymagania pełnej recyklowalności opakowań, minimalizacji opakowań, użycia recyklatu w opakowaniach czy ponownego użycia opakowań transportowych. Ale! Diabeł tkwi w szczegółach, więc w 2025 i w kolejnych latach będziemy pracować, wraz z firmami członkowskimi – nad regulacjami, które te szczegóły wskażą.

Czyli opakowanie szminki może być zrobione z przetworzonego plastiku?

Ewa Starzyk: Jeśli ten plastik będzie bezpieczny – to oczywiście może! Ale na razie jest to duże wyzwanie, bo wysokiej jakości recyklatu jest na rynku niewiele, a ponadto – jest on droższy, niż surowiec pierwotny. Pozostaje także wyzwanie, na ile konsumenci zaakceptują zrównoważone opakowania, które nie są tak piękne i efektowne, jak te konwencjonalne. Wyzwaniem dla zamknięcia obiegu opakowań kosmetyków jest też proces recyklingu takich małych opakowań, jak właśnie od szminek.

Co oprócz opakowań reguluje Unia Europejska w Zielonym Ładzie, co dotyczy branży kosmetycznej?

Ewa Starzyk: Zielony Ład zmieni praktycznie każdy aspekt funkcjonowania branży kosmetycznej. Poza opakowaniami, ściekami, są tam także regulacje dotyczące deklaracji środowiskowych, wyznaczania śladu węglowego. Jest zakaz wylesiania, który wiąże się z ogromnym obciążeniem administracyjnym, jest raportowanie niesprzedanych produktów, a docelowo także wyznaczanie śladu środowiskowego, cyfrowy paszport produktu (który będzie się wiązał z ogromną ilością informacji) i możliwe wymogi ekoprojektowania. Są też wymogi zrównoważonego rozwoju, w tym raportowania ESG, choć to ostatnie zostanie częściowo ograniczone w ramach tzw. Omnibusa.

A co z rozporządzeniem kosmetycznym 1223/2009/WE – czy dla tego podstawowego aktu regulacyjnego branży kosmetycznej także przewidziane są zmiany?

Dorota Rejman: Komisja Europejska podjęła decyzję, aby przeprowadzić analizę i ocenę (tzw. Fitness check) czy obecne przepisy funkcjonują zgodnie z ich zamierzeniem. 21 lutego br. ogłosiła tzw. Call for evidence (zaproszenie do zgłaszania uwag do 21 marca br.), które jest pierwszym etapem prac nad oceną funkcjonowania rozporządzenia 1223/2009/WE (CPR), w tym czy spełnia ono swoje cele i założenia, również w kontekście transformacji ekologicznej i cyfrowej oraz w świetle potrzeby konkurencyjności biznesu w UE. Kolejnym etapem prac będą konsultacje publiczne, które potrwają 12 tygodni.

Jakie będą tego konsekwencje i co może wyniknąć po konsultacjach?

Ewa Starzyk: Scenariusze mogą być rozmaite. Natomiast samo podejście tzn. przeprowadzenie analizy i oceny wydaje się słuszne. Komisja prawdopodobnie opublikuje końcowe sprawozdanie z oceny CPR w pierwszym kwartale 2026 r., w sprawozdaniu zostanie stwierdzone czy konieczna jest rewizja rozporządzenia 1223/2009/WE i w jakim zakresie. Związek będzie uczestniczył w pracach nad oceną CPR na każdym etapie, tak aby jak najlepiej zabezpieczyć interesy przedsiębiorców sektora kosmetycznego. Równolegle dzieje się tyle rzeczy, które na różnych poziomach dotyczą funkcjonowania firm, że naprawdę małe lub średnie przedsiębiorstwa, takie, które mają niewielkie kilkunastoosobowe zespoły, są skupione cały czas na pracy regulacyjnej. Nie mają miejsca na myślenie o nowych, innowacyjnych produktach, nie mają na to zasobów ludzkich.

Ciężko myśleć o innowacyjności, kiedy trwa walka firmy o utrzymanie się na powierzchni, żeby jakkolwiek funkcjonować…

Aleksandra Lau-Wyzińska: Byliśmy w kilku zakładach produkcyjnych w ciągu ostatnich miesięcy. W wielu rekrutacja jest cały czas otwarta, firmy szukają ludzi. To z jednej strony oznacza rozwój, zaś z drugiej dowodzi wzmożonej ilości pracy. Pracy regulacyjnej jest tyle, że często zespoły nie nadążają z jej obrabianiem.

Patrząc na liczbę tych wszystkich dyrektyw i regulacji, to branża nie ma łatwo?

Dorota Rejman: Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji regulacyjnej, rzeczywiście. Powtarzamy od wielu miesięcy, że mamy do czynienia z tsunami regulacyjnym, ale – jak ostatnio powiedziała jedna z członkiń naszego zarządu – to tsunami nas porwało. Mikroplastiki, ścieki, składniki, CMR-y, etanol, opakowania – lista jest długa i stale się wydłuża.

Wygląda na to, że im dłużej związek istnieje, tym więcej pojawia się spraw do rozwiązania. Chciałam zapytać o taką sprawę ogólną, żeby podsumować naszą rozmowę: jak wyglądałby polski przemysł kosmetyczny, gdyby nie związek? Czy ten przemysł w ogóle by jeszcze dziś istniał, gdyby nie wasze działania?

Aleksandra Lau-Wyzińska: Jestem przekonana, że istniałby, ale być może nie w takiej skali. Tu trzeba przypomnieć początki, bo związek powstał przecież, gdy Polska wchodziła do Unii Europejskiej, i jego celem była pomoc polskiej branży kosmetycznej w przejściu przez proces akcesji.

Jest nadal dużo rzeczy do załatwienia. Nigdy nie ograniczamy się do prostego przesyłania członkom surowych informacji o ważnych tematach. To nie wystarczy. Firmy, które nam zaufały i należą do organizacji, oczekują znacznie więcej – reprezentowania ich interesów przed instytucjami publicznymi, aktywnego działania, aby przepisy były wykonalne, a nie absurdalne.

Nie każda firma, szczególnie MŚP, jest w stanie sama śledzić czy zinterpretować przepisy, nie wszyscy mają do tego zasoby. Dlatego naszym członkom dostarczamy przetworzoną, przeanalizowaną i gotową informację z wnioskami, co z tego może wyniknąć dla nich, ich działalności. To jest serwis, który świadczymy każdego dnia: udzielanie rekomendacji, co firmy mogą zrobić, jak się przygotować na zmiany. Ale to działa w dwie strony – potrzebujemy członków, zaangażowania ze strony firm, aby wiedzieć, co realnie jest dla firm największym wyzwaniem. Bo organizacja jest tak silna, jak aktywni są jej członkowie.

Razem w różnych kwestiach jesteśmy dużo skuteczniejsi, możemy więcej wypracować, lub przekonać do większej liczby sensownych rzeczy na przykład nasze władze, które reprezentują potem przedsiębiorców w Europie. Pomagamy przedsiębiorcom funkcjonować poprzez to, że zanosimy postulaty branżowe i pokazujemy argumenty merytoryczne naszym władzom w Polsce i UE.

Spotykamy się z europarlamentarzystami, z przedstawicielami różnych departamentów Komisji Europejskiej. Policy makerzy muszą rozumieć, że Europa to nie tylko Niemcy, Włochy czy Francja. Nasz rynek kosmetyczny, i to mówią wszyscy, jest po prostu wyjątkowy. Nasza praca jest więc dość złożona, czasem spektakularna, a czasem zupełnie nie – ale myślę, że jednak skuteczna.

To ostatnie pytanie na zakończenie naszej długiej rozmowy: czego życzyć Kosmetycznym na nadchodzące miesiące?

Aleksandra Lau-Wyzińska: Siły przebicia i możliwości działania zgodnego z założonym planem. Chciałybyśmy, żeby biznes szerzej otworzył oczy, zorientował się, że jesteśmy już w Unii Europejskiej 20 lat i prawo przychodzi do nas i z Brukseli, i z Wiejskiej. Jesteśmy w obu tych sferach aktywni – we wszystkich procesach – bo inaczej rzeczy będą się działy o nas bez nas.

Jako związek chcemy być rzecznikiem wszystkich firm – małych i średnich, bo to nimi stoi przemysł kosmetyczny w Polsce, jak i tych dużych czy globalnych, dla których Polska jest ważnym hubem. Można powiedzieć, że to jest nasza misja, żeby cały przemysł był słyszany i wysłuchiwany.

Czytaj też:

Wystawa w PE: kosmetyki z Polski w sercu Europy

Dr inż. Justyna Żerańska, PZKP: Prezydencja Polski w UE nie może przesłonić nam bieżącej pracy regulacyjnej

Marzena Szulc
ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Wywiady
15.04.2025 08:52
Gabona stawia na K-Beauty. 12 nowych marek zadebiutuje na polskim rynku
Grzegorz Hryciuk, właściciel i Prezes Zarządu GabonaMateriał Partnera

Europejski rynek kosmetyczny czeka rewolucja. Ta nadchodzi z Azji. Polska firma Gabona stawia dziś na Koreę Południową, z której aż dwanaście marek lada dzień zadebiutuje na polskim rynku. O ich perspektywach i trendzie K-Beauty rozmawiamy z Grzegorzem Hryciukiem, właścicielem firmy Gabona dystrybuującej kosmetyki na ponad 70 rynków świata, oraz Trena, sklepu internetowego prowadzącego sprzedaż profesjonalnych kosmetyków i akcesoriów fryzjerskich w Polsce, Niemczech, Włoszech i Francji.

Gabona wprowadza właśnie do Polski nowe marki koreańskie. Czy to ma być świeży powiew na naszym rynku kosmetycznym?

Grzegorz Hryciuk: Korea Południowa stała się w ostatnich latach gigantem kosmetycznym. Ich marki zaczęły wyznaczać trendy i zyskały ogromną popularność nie tylko w Azji, ale także na rynkach zachodnich. Stawiają na wysoką jakość, przykładają dużą wagę do składu produktów, a także biorą odpowiedzialność za środowisko. W dużej mierze stawiają na naturalność, a przy tym są w atrakcyjny sposób „opakowane”. Mówię oczywiście nie tylko o opakowaniu sensu stricto, ale także o towarzyszącym im marketingu. W Gabonie bezustannie obserwujemy światowe trendy i staramy się w nich płynąć lub nawet je wyprzedzać. Stąd decyzja o tym, by zainwestować w produkty koreańskie. 

Jakie marki i grupy produktów znajdą się w waszej „koreańskiej” ofercie?

- Jest ich w sumie dwanaście. Są to: Atopalm, Athé, Axis-Y, Barulab, Coxir, Derma:B, Dr.Melaxin, ISOI, Lagom, One Day’s You, Real Barrier oraz Zeroid. Większość to producenci kosmetyków do pielęgnacji skóry, ale chociażby Athé specjalizuje się w tworzeniu wegańskich produktów do pielęgnacji ust. W ofercie jest szeroka gama produktów do skóry wrażliwej, atopowej, z trądzikiem, czy kremy zapobiegające starzeniu się skóry. Są to kosmetyki zarówno do rąk, balsamy do ciała, jak i maski pielęgnujące. Szeroka gama produktów, które, jak wierzę, zawojują europejskie rynki.

Czym wyróżniają się koreańskie kosmetyki, że zdecydował Pan właśnie taką grupę włączyć do oferty?

- Wraz z rosnącą świadomością ekologiczną, ważne stało się to, aby również firmy kosmetyczne działały odpowiedzialnie w stosunku do środowiska naturalnego. Coraz więcej osób zwraca uwagę na to, czy produkty są przyjazne dla zwierząt, czystości gleby oraz lokalnych ekosystemów. Koreańskie marki wyróżnia właśnie niezwykła dbałość w tym obszarze. Ważne również, by kosmetyki były pozbawione parabenów, olejów mineralnych, sztucznych barwników, bo nikt nie chce wcierać sobie w skórę czegoś, co długofalowo może mu zaszkodzić, a nie wzmocnić. Pod tym względem także koreańskie produkty wyróżniają się przejrzystością składu i wykorzystywaniem jak najlepszych komponentów przy produkcji. 

image
Materiał Partnera

Marki koreańskie uzupełnią Waszą ofertę, ale jako Trena posiadacie też marki własne. Jakie były powody ich uruchomienia, ile ich posiadacie i z których jest Pan najbardziej zadowolony?

- Trena to 110 marek i 5600 produktów. Działamy obecnie w czterech krajach i jesteśmy znaczącym dostawcą na rynku fryzjerskim w Europie. A dlaczego postanowiliśmy inwestować w marki własne? Jest kilka powodów. Przede wszystkim to pełna kontrola nad rozwojem i kształtowaniem danej marki. Budowanie jej jakości na podstawie własnych doświadczeń i sprawdzonych producentów, a także możliwość reagowania na trendy pod kątem nie tylko samego produktu, ale również jego wyglądu czy opakowania. Własne marki to także większa przestrzeń do elastycznego kształtowania cen oraz bezpieczeństwo biznesu w postaci samodzielności w budowaniu stanów magazynowych i uniezależnienia od konkurencji. Wreszcie ostatnim aspektem jest satysfakcja z tworzenia własnej marki, kreowania jej i udoskonalania. Obecnie w naszej ofercie znajduje się siedem marek własnych: Ecocera, Lacky Nails, Mimo, ilū, Kashoki, Lussoni oraz Zaa-zoo-laa.

Czy są plany poszerzenia asortymentu Treny lub uruchomienie kolejnej marki własnej? Jak chcecie rozwijać firmę w krótkiej i dłuższej perspektywie?

- Nie zatrzymujemy się i stale planujemy poszerzać ofertę. Teraz dodajemy do portfolio sprzedażowego kilka marek z rynku polskiego. Wprowadzamy także wspomniane marki koreańskie, w których widzimy ogromny potencjał. W planach mamy także poszerzanie asortymentu o produkty z Japonii oraz Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Codziennie spływają ciekawe oferty, bo rynek pomimo dużego wyboru produktów wciąż jest otwarty na nowości. Nawet ostatnio otrzymaliśmy ciekawą propozycję od amerykańskiego brandu produkowanego w Chinach z wieloma komponentami z Nowej Zelandii. Już zajmuje się tym tematem nasz zespół Business Developmentu. Działamy szybko, obserwujemy trendy i wskazujemy klientom, które produkty i kategorie pozwolą im „wyprzedzić konkurencję”. Natomiast w kontekście naszych marek własnych szykujemy się do budowy asortymentu kosmetyków dla ilū, skierowanej do młodszej grupy klientów oraz Lussoni, bardziej profesjonalnych produktów.

A z kim jako Gabona współpracujecie?

- Gabona współpracuje z dystrybutorami, sklepami internetowymi, dużymi sieciami handlowymi, producentami oraz wieloma hurtowniami.  Oferujemy im szeroki asortyment profesjonalnych kosmetyków i akcesoriów, bo w ofercie mamy aż 70 marek. Długo by wymieniać, ale na pewno warto wspomnieć takie, jak Wella, Oréal Schwarzkopf, Tigi, Goldwell, Revlon, American Crew czy Max Factor lub Maybelline.

image
magazyn Gabona w podwarszawskich Jawczycach
Materiał Partnera

Do ilu krajów aktualnie sprzedajecie? Który z rynków jest dla Was najnowszy i czy są jeszcze kolejne rynki, na których chcielibyście zaistnieć? 

- Prowadzimy sprzedaż do ponad 70 krajów na świecie. Naszym największym rynkiem jest oczywiście Polska oraz liczne europejskie kraje jak chociażby Holandia, Wielka Brytania, Czechy, Niemcy, Francja, Włochy, Rumunia, Hiszpania, Litwa, Dania czy Grecja. Poza naszym kontynentem na znaczeniu zyskują Zjednoczone Emiraty Arabskie, Japonia i Hong-Kong. Chcemy wzmacniać swoją obecność na Bliskim Wschodzie, ale także w Stanach Zjednoczonych oraz Kanadzie, podobnie jak w przyszłości także w Afryce oraz Australii. 

Jakie są Wasze plany biznesowe na ten rok? Jakie nowe zakupy, akwizycje? Bo celem biznesu jest chyba ciągły rozwój i patrzenie przed siebie?

- Przypomnę, że w lipcu 2024 roku po wielu miesiącach rozmów i audytów udało nam się pozyskać jedne z najbardziej rozpoznawalnych marek na naszym rynku. Zakupiliśmy firmę Kadorna z takimi markami jak Ecocera, Lacky Nails, Zaa-zoo-laa. Ten ruch z pewnością zdecydowanie poszerza również nasze portfolio, dzięki czemu będziemy mogli zaoferować klientom znacznie więcej produktów wysokiej i sprawdzonej jakości, które są bardzo rozpoznawalne na naszym rynku.

Sporo w ostatnim czasie inwestowaliśmy, więc rozglądamy się również za dodatkowym zewnętrznym finansowaniem. Rozmawiamy z funduszami, bo mamy w toku działania w obszarze akwizycji, ale na ich finalizację trzeba jeszcze trochę poczekać. Chcemy się rozwijać międzynarodowo, między innymi na rynkach krajów Beneluksu, Francji, Hiszpanii i Włoch. Przyglądamy się też fińskiemu i rumuńskiemu rynkowi. Na każdym z nich mamy jasno określone swoje cele. Dziś jednak uwagę kierujemy ku Polsce i skutecznej sprzedaży produktów z Korei. 

image
Materiał Partnera

Na pewno pilnie śledzi Pan trendy, zmiany zachodzące w branży kosmetycznej. Czy jest możliwość, że producenci z Azji przegonią uznane koncerny zachodnie pod względem popularności i renomy kosmetyków? 

- Jeśli rynek kosmetyczny będzie zachowywał się i działał tak jak dziś branża automotive, to przede wszystkim chiński biznes kosmetyczny wyprze europejski w ciągu pięciu lat. Chińczycy zaczęli produkować naprawdę świetnej jakości kosmetyki za ułamek cen największych globalnych producentów, którzy, nie ukrywajmy, mają ogromne marże. Wyprodukować dzisiaj dobry towar nie jest wcale trudno i drogo. Trudniejsza jest promocja i sprzedaż, ale Azjaci się tego uczą i mają duży potencjał. Korea sama do końca nie wie, w którym kierunku zmierza w kontekście ekspansji na Europę. Co jakiś czas mocno rozpycha się na europejskim rynku, po czym robi krok w tył, a po jakimś czasie znowu próbuje wejść. Przez to mało kto zna same marki, popularna jest natomiast cała kategoria K-Beauty, bo to produkty świetnej jakości. Poprzez naszą nową koreańską ofertę będziemy chcieli to udowodnić.

image
Materiał Partnera
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Wywiady
14.04.2025 11:56
Katarzyna Fik, Inubi Personal Perfume: Warsztaty tworzenia własnych zapachów nie są rewolucją przeciwko perfumeriom sieciowym
Katarzyna Fik

Coraz więcej osób nie chce już pachnieć jak wszyscy – pragnie zapachu, który opowiada ich własną historię. W rozmowie z nami perfumiarka i edukatorka zapachowa Katarzyna Fik opowiada o rosnącej popularności perfum niszowych, potrzebie autentyczności i emocjonalnego podejścia do tworzenia zapachów. Tłumaczy też, dlaczego perfumy to nie tylko produkt, lecz forma sztuki – i co ma wspólnego odwaga twórcza z… paczulą.

Jakie trendy zauważa Pani obecnie na rynku perfum niszowych i jak wpływają one na zainteresowanie tworzeniem własnych zapachów?

W ostatnich latach obserwuję wyraźny zwrot ku indywidualizmowi i autentyczności w świecie perfum. Coraz więcej osób szuka zapachów, które są niepowtarzalne, oryginalne, a przede wszystkim – „ich własne”. Trend odchodzenia od masowości i komercyjnych kompozycji na rzecz niszowych, często eksperymentalnych perfum sprawia, że ludzie stają się bardziej świadomi i ciekawi tego, jak powstają zapachy. To sprawia, że warsztaty tworzenia perfum cieszą się coraz większym zainteresowaniem – bo dają możliwość stworzenia czegoś osobistego, zgodnego z własnym gustem i emocjami. Uczestnicy warsztatów chcą nie tylko pachnieć wyjątkowo, ale też rozumieć, co noszą na skórze. 

Dla wielu osób jest to nie tylko twórcze doświadczenie, ale wręcz podróż w głąb siebie. Na moje warsztaty przychodzą osoby, które chcą odtworzyć na przykład zapach wakacyjnego sklepiku z pamiątkami, ulubionego ogrodu z dzieciństwa albo momentu tak ważnego, jak narodziny dziecka. Tworzą perfumy, które są osobistą opowieścią zamkniętą w nutach zapachowych. I to jest w tych warsztatach najcenniejsze – możliwość stworzenia zapachu, który naprawdę jest mój, opowiada moją historię i zachwyca właśnie mnie. 

W jakim kierunku, Pani zdaniem, rozwija się edukacja perfumiarska i co ją wyróżnia na tle innych rynków kreatywnych, jak np. moda czy design?

Edukacja perfumiarska zyskuje na znaczeniu, bo coraz więcej osób dostrzega, że tworzenie zapachu to forma sztuki na równi z malarstwem, modą czy muzyką. Pojawia się również przestrzeń do działania dla amatorów i pasjonatów, którzy chcą tworzyć bardziej intuicyjnie, z potrzeby serca.

To, co wyróżnia edukację perfumiarską na tle innych rynków kreatywnych, to jej zmysłowy, niematerialny charakter. Zapach jest ulotny, nieuchwytny, nie da się go „zobaczyć” — trzeba nauczyć się go czuć, rozumieć i opisywać językiem emocji i skojarzeń. To bardzo intymna, ale też wymagająca dziedzina, która uczy cierpliwości, uważności i pracy z pamięcią zapachową.

W przeciwieństwie do mody czy designu, które mocno opierają się na trendach wizualnych, perfumy bazują na osobistym doświadczeniu i przekraczają granice kulturowe. Edukacja w tym obszarze uczy nie tylko kompozycji zapachu, ale też wrażliwości — a to dziś ogromnie cenne.

Czy Pani zdaniem konsumenci stają się coraz bardziej świadomi składników w perfumach? Jakie ma to znaczenie dla twórców autorskich zapachów?

Zdecydowanie tak – świadomość konsumentów rośnie z roku na rok. Ważne jest pochodzenie składników, ich jakość, etyczne aspekty produkcji. Ludzie są ciekawi, co kryje się za zapachem, który noszą – nie tylko w sensie emocjonalnym, ale też dosłownym, chemicznym.

Dla twórców autorskich perfum to ogromna szansa, ale i odpowiedzialność. Pracując podczas warsztatów, widzę, jak ważna staje się transparentność – mówienie o tym, które składniki są naturalne, a które syntetyczne. To buduje zaufanie i przekłada się też na sam proces twórczy. Tworzenie zapachów staje się nie tylko artystycznym, ale też świadomym wyborem - kierunkiem, który łączy pasję, odpowiedzialność i edukację.

„Nie bój się ryzykować, ale uważaj na paczulę” – co stoi za tym sloganem?

Ten slogan to trochę mój żartobliwy manifest perfumeryjnej odwagi. Zachęcam uczestników warsztatów, by nie bali się eksperymentować – zaskakujące połączenia, nietypowe nuty czy łamanie klasycznych zasad może prowadzić do stworzenia naprawdę wyjątkowego zapachu. W perfumach, jak w sztuce, najpiękniejsze rzeczy często powstają z odwagi i intuicji.

A paczula? To taka kapryśna nuta w świecie perfum – ma bardzo charakterystyczny, ziemisty aromat, który potrafi zdominować całą kompozycję, jeśli użyje się go zbyt hojnie lub w niewłaściwym kontekście. Dlatego ostrzegam z przymrużeniem oka: „ryzykuj, ale miej respekt do paczuli”.

Za tym zdaniem stoi też szersza myśl: że tworzenie perfum to balans między wolnością a świadomością, pomiędzy impulsem a umiejętnością słuchania esencji, z którą się pracuje. I tego właśnie uczymy się wspólnie podczas warsztatów.

Czy warsztaty tworzenia własnych zapachów dla indywidualnych osób to zagrożenie dla producentów masowych i prztyczek w nos, czy może szansa na pogłębienie świadomości konsumenckiej?

Ja traktuję to raczej jako szansę niż zagrożenie. Warsztaty tworzenia własnych zapachów nie są rewolucją przeciwko perfumeriom sieciowym, ale ewolucją w kierunku bardziej świadomego, osobistego podejścia do zapachu. To trochę jak z kuchnią – fakt, że ktoś nauczy się gotować pyszny domowy posiłek, nie oznacza, że przestanie jadać na mieście. Ale będzie lepiej wiedział, co mu smakuje – i czego oczekuje.

Dla marek masowych to może być lekki prztyczek w nos – przypomnienie, że klienci mają nosy i chcą z nich korzystać świadomie. Że nie wystarczy znane nazwisko czy kampania reklamowa – liczy się prawdziwa jakość, autentyczność i emocje, które zapach wywołuje.

Z drugiej strony – im więcej osób zrozumie, jak powstaje zapach, ile wymaga pracy, wiedzy i wyczucia, tym większy będzie też szacunek dla samego perfumiarstwa, niezależnie od skali. Więc tak naprawdę – wszyscy na tym zyskujemy. A warsztaty? One po prostu budzą zmysły i przypominają, że zapach to coś więcej niż flakon na półce. Moje warsztaty tworzenia perfum to nie tylko ciekawa przygoda z zapachami. To okazja, żeby oderwać się od codzienności, pobudzić zmysły i wyrazić siebie w zupełnie nowy sposób. Każde stworzone na warsztatach perfumy stają się niepowtarzalnym odbiciem osobowości twórcy – to trochę jak malowanie zapachem. To doświadczenie, które na długo zostaje w pamięci i do którego chętnie się wraca. Ważne, że po warsztatach można powiedzieć: „Tak, to ja stworzyłam/stworzyłem ten zapach – właśnie dla mnie, przeze mnie i dokładnie taki, jaki miał być. I to jest w tym najlepsze.”

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
15. kwiecień 2025 19:59