Aneta Kręglicka. Pierwsza kobieta z Europy Wschodniej, która w 1989 r. zdobyła tytuł Miss World. Pierwsza i jedyna Polka z tym tytułem. Ukończyła studia ekonomiczne na Uniwersytecie Gdańskim oraz doktoranckie w Szkole Głównej Handlowej. Przez rok pracowała w Stanach Zjednoczonych dla nowojorskiej agencji Wilhelmina. Po powrocie do Polski założyła jedną z pierwszych agencji reklamowych ABK Kręglicka. Obecnie jest współwłaścicielką studia filmowego St. Lazare oraz prowadzi agencję reklamową Hannah Hooper. Modelka, fotomodelka, ale przede wszystkim business woman. Występuje w kampaniach reklamowych, które często tworzy i produkuje wraz ze swoim zespołem. Nie inaczej było w przypadku marki Yoskine, której jest ambasadorką.
Czy często wraca Pani wspomnieniami do wyborów Miss Świata? Czy to wydarzenie zajmuje szczególne miejsce w Pani życiu i w pamięci?
Do konkursu zawsze miałam stosunek ambiwalentny. Natomiast po latach – w tym roku minęło 30 lat – patrzę na to wydarzenie sentymentalnie. Startowanie w konkursie nigdy nie było w moich planach, to się zdarzyło przypadkowo, spontanicznie. Na fali namów koleżanek, przyjaciół i rodziny, zainspirowana przez nich, a nie do końca sama przekonana, wzięłam w nim udział „z marszu”. Potem z eliminacji na eliminację zdobyłam tytuł Miss Polonii, później tytuł I wicemiss Miss International w Tokio, aż wreszcie Miss World w Hongkongu.
Kiedy otrzymuje się tytuł Miss Świata łatwo można się poczuć oszołomionym…
To prawda, ale w moim przypadku nie było to oszołomienie, które prowadzi do chęci bycia gwiazdą. Popularność sprawiła, że się jej trochę przestraszyłam. Nigdy o nią nie zabiegałam, nigdy to nie był mój cel, nigdy nie chciałam w ten sposób na siebie zwracać uwagi. Nagle stałam się osobą rozpoznawalną. W pewnym momencie to mnie przerosło, popularność przeszkadzała mi w normalnym życiu. Mimo całego sukcesu, tego, że ludzie byli dla mnie bardzo życzliwi, że tak spontanicznie i cudownie przeżywali fakt mojego zwycięstwa w konkursie, były momenty, że żałowałam, że wzięłam w nim udział.
Chyba nie ma Pani natury celebrytki?
Nie jestem charakterologicznie osobą nadającą się do show-businessu. Oczywiście się w nim pojawiam, głównie z racji tego, że jestem zapraszana do różnych projektów jako ambasadorka. Tak, jak do 40. roku życia nie brałam udziału w żadnych reklamach, tak od tego momentu postanowiłam dać sobie zielone światło na takie działania. Udział w tego rodzaju projektach wiąże się z jakością mojego wizerunku, który przez lata wypracowałam, zbudowałam i który jest przez marki ceniony. To jest moja ekspozycja publiczna, dlatego też bardzo poważnie do tego podchodzę. Moi partnerzy bardzo szybko przekonują się, że jestem osobą bardzo wymagającą. Zależy mi na tym, żeby wszystkie projekty, w których biorę udział, były na wysokim poziomie i żebyśmy, wspólnie budując markę, nie deprecjonowali tego, co do tej pory sama wypracowałam.
Z racji obowiązków wynikających z bycia ambasadorką danej marki uczestniczę w różnych wydarzeniach. Natomiast z natury celebrytką nie jestem, kompletnie nie zależy mi na takiej popularności – być żeby być, żeby brać udział w licznych reality show, na fali popularności poprowadzić spotkanie, konferencję, wziąć udział w reklamie – nie jest to moje być albo nie być. Tego rodzaju popularność byłaby dla mnie krępująca.
Wiem, że jest Pani bardzo aktywna w zawodowym życiu. Prowadzi Pani agencję reklamową, jest Pani współwłaścicielką studia filmowego, projektuje Pani swoje kolekcje modowe, a ostatnio swoją energię i uwagę oddała Pani także marce Yoskine. Proszę opowiedzieć, co w życiu zawodowym jest dzisiaj dla Pani priorytetem?
Od 28 lat jestem dla siebie pracodawcą, prowadzę własną firmę. Na co dzień zajmuję się budowaniem strategii komunikacji marek. Wspieram je merytorycznym consultingiem, a czasem jestem zapraszana do współtworzenia samych marek czy produktów – to jest moje główne zajęcie, które daje mi satysfakcję i ogromne poczucie niezależności. Nie mówię o tym dużo, bo zwykle show-businessu ani dziennikarzy nie interesuje to, czym się zajmuje. Mam też klientów, którym zupełnie nie zależy na promocji i na byciu w kolorowych pismach, w związku z tym o wielu projektach, które realizuję w Polsce czy za granicą, nie rozmawiam publicznie.
Jakich projektów najchętniej się Pani podejmuje?
Jestem dzisiaj w takim momencie życia, że mam więcej odwagi do tego, żeby wchodzić na nieznany grunt, podejmować się projektów z pozoru nie dla mnie. Prowadząc agencję komunikacji, współpracuję z firmami z różnych branż, od modowych przez kosmetyczne po rurociągi. Dzięki temu bardzo dużo się uczę, bo podstawą każdej kampanii jest dogłębne poznanie branży, firmy, konkretnego produktu, wtedy można zaproponować nieschematyczne rozwiązania.
W nawiązaniu do nauki – nie tak dawno skończyła Pani kolejne studia.
Rzeczywiście cały czas się uczę. W wieku czterdziestu paru lat skończyłam studia doktoranckie, na które poszłam z chęci uporządkowania wiedzy ekonomicznej, bo przecież na studiach magisterskich uczyłam się jeszcze ekonomii socjalizmu. Potrzebowałam więc świeżej wiedzy i kontaktu z młodymi ludźmi oraz chciałam powrotu do nauczania akademickiego. Założyłam sobie, że jeśli poznam na studiach mentora, który mnie zafascynuje jakimś tematem, to doktorat zrobię, ale tak się nie stało. Jeśli podejmuję się jakiś zadań, zawsze robię to po coś. Uznałam więc, że ten etap skończyłam. Mam dyplom ukończenia studiów, tytułu doktora nie potrzebowałam tylko po to, żeby się dowartościować.
To brzmi dość stanowczo.
Chyba jestem stanowcza. Wydawało mi się, że z wiekiem będę bardziej kompromisowa, ale tak się nie stało. Dzisiaj właściwie w ogóle nie robię rzeczy, do których nie jestem przekonana. Jeśli chodzi o życie zawodowe, praktycznie nie idę na kompromisy. Może z racji tego, że mam większe doświadczenie, wiem, co chcę robić, wiem, że chcę pracować z ludźmi, którzy dają mi pozytywną energię. Otaczać się ludźmi, którzy mnie doceniają, a nie tylko chcą wykorzystać w taki komercyjny sposób jako element swojej kampanii. Jestem typem mrówki robotnicy, wszystko to, co mam, poza tytułem Miss Świata, który mi trochę spadł z nieba, wypracowałam sama. Chociaż nie, kiedy przystąpiłam do konkursu – kończyłam studia, znałam dwa języki, czułam się swobodnie. Byłam młodą, ale już ukształtowaną kobietą.
Czy jest Pani wymagająca?
Bardzo dużo wymagam od siebie i tak samo od moich partnerów w biznesie. Bardzo pilnuję tego, żeby obie strony realizowały to, na co się umówiliśmy, i żeby obie strony miały z tego korzyść. To ma być wspólny sukces, mój i firmy, z którą współpracuję. Stawiam twarde warunki. Dlatego już na samym początku ostrzegam, że jestem wymagającym partnerem. Ale nie sfochowaną gwiazdą, bo taka w ogóle nie jestem.
Czego Pani nie toleruje?
Dwulicowości, nierzetelności, bylejakości – szczególną uwagę zwracam na to, czy firmę, z którą podejmuję współpracę, stać na pewien poziom produkcji oraz doprowadzenie projektu do końca. Jeśli nie, wolę z niego zrezygnować.
A ja myślałam, że jest Pani nieśmiała, spokojna.
Nie jestem taka spokojna!
Już teraz wiem, bardzo dużo Pani mówi. I szybko.
To prawda (śmiech). Często spotykam się z opinią, że jestem wycofana, chłodna. Ktoś, kto mnie nie zna, faktycznie może odnieść takie wrażenie, ponieważ oszczędnie podchodzę do tego, w jaki sposób pokazuję się publicznie. I znowu – nie dlatego, że jakoś sztucznie się kontroluję, tylko dlatego że nie mam potrzeby odsłaniania wszystkim siebie prywatnej. Natomiast ci, którzy ze mną pracują na co dzień, wiedzą, że jestem osobą temperamentną. Mam spore poczucie humoru, o którym też wiele osób nie wie.
Zawsze kojarzyła mi się Pani z wyrafinowaniem, elegancją.
To fakt, bardzo dbam o pewien rodzaj szlachetności, taką siebie pokazuję w reklamach i taka też jestem.
Nie lubi Pani być jednak postrzegana przez pryzmat swojej urody.
Moja popularność wyrosła na fali urody. A ja miałam do tego ogromny dystans. Nigdy nie myślałam o sobie w tych kategoriach, że jestem osobą piękną, atrakcyjną, nie myślałam o pracy w filmie, w modelingu. To zdarzyło się przez przypadek. W domu nie wychowywano mnie w ten sposób, nie mówiono „jaka jesteś piękna”. W związku z tym w ogóle nie widziałam siebie w tym kontekście. A potem, przez te 30 lat, praktycznie każdy, kto przychodził do mnie w sprawie wywiadu, najczęściej chciał rozmawiać o urodzie, o konkursie Miss Świata i o modzie. O tym, co w sposób automatyczny kojarzy się ze mną. Ludzie postrzegają mnie w inny sposób, niż ja sama siebie widzę.
Może dzieje się tak dlatego, że najbardziej jest Pani kojarzona z kampaniami dla marek modowych i bywa Pani na pokazach mody. Jeśli można Panią zobaczyć w plotkarskich rubrykach, to są to głównie zdjęcia z pokazów polskich projektantów, chociaż ostatnio też sensację wzbudziło to, że na Instagramie pokazała Pani zdjęcia ze swojego domu.
Zawsze interesowałam się modą. Projektuję też meble na własny użytek i stawiam je w swoim domu. Lubię to i zajmuję się tym hobbystycznie. Nigdy wcześniej nie projektowałam ubrań ani butów, ale czuję w sobie pewien potencjał. Okazało się, że we współpracy z konstruktorami, którzy są profesjonalistami w tej branży, udawało się przenieść moją ideę, kreację na produkt. Powiem szczerze, że są to są właśnie projekty moich marzeń, udział w tworzeniu produktu mnie fascynuje. Przy okazji pomagam w budowaniu pomysłu na komunikację, współuczestniczę w tworzeniu kampanii. Tak właśnie było w przypadku marki Yoskine.
Jak duży miała Pani wpływ na tę kampanię?
Pomysł wyszedł z mojej firmy i moja firma wyprodukowała całą kampanię, zarówno film reklamowy, jak i sesję fotograficzną. Zaprosiłam do współpracy realizatorów, którym ufam. Mieliśmy bardzo mało czasu na realizację, zależało mi na tym, aby w zespole znaleźli się ludzie, którzy mogą na sobie polegać. Stworzyliśmy dla Yoskine propozycję filmu, scenografię, inscenizację. Podobnie było z kampanią fotograficzną. Zaproponowałam różne jej odsłony, pojawił się m.in. pomysł na czarno-białe zdjęcia. Kiedy patrzy się na kampanie firm kosmetycznych, to sporo dzieje się w reklamach zapachów, mniej w segmencie produktów pielęgnacyjnych – kampanie są dość zachowawcze. W przypadku Yoskine szukaliśmy złotego środka, żeby nie stracić aspektu komercyjnego – na pierwszym planie jest produkt – a zarazem dać marce walor szlachetności i klasy, żebym była w tej kampanii ja, taka, jaką jestem, ja prawdziwa.
Co Panią przekonało do współpracy z marką Yoskine i przyjęcia roli ambasadorki?
Zaskoczę Panią. Otóż firmę Dax Cosmetics znam od ponad 20 lat. W 1992 r., zaraz po powrocie do Polski, po wygraniu konkursu Miss Świata, założyłam jedną z pierwszych agencji reklamowych ABK Kręglicka. Organizowałam wtedy konkurs ABK Lady, w którym brały udział polskie firmy z różnych branż, m.in. z kosmetycznej i odzieżowej. Jury wyłaniało marki, które w danym roku wyprodukowały, stworzyły coś wyjątkowego. I właśnie firma Dax Cosmetics też wzięła udział w tym konkursie. Wtedy poznałam założycieli firmy i pierwszych właścicieli. Teraz, kiedy firma zwróciła się do mnie z propozycją współpracy, to pierwsza reakcja była emocjonalna, pomyślałam, że jest to sygnał, takie zatoczenie koła. Drugi argument – obserwowałam, co marka robi, jakie prowadzi kampanie i z kim do tej pory współpracowała. To było dla mnie bardzo ważne. Następny, a może najistotniejszy punkt to produkt – jaki jest, jak firma do niego podchodzi, jak o niego dba. Marka Yoskine jest związana z firmą japońską, składniki pochodzą z Japonii, a wiemy, że ten rynek, jeśli chodzi o kosmetologię, jest bardzo rozwinięty, mają znakomite formuły i komponenty do kosmetyków. Bardzo istotne było też dla mnie to, że firma nadal produkuje w Polsce. Do tej pory byłam zawsze związana z markami polskimi, wyjątkiem była kampania BMW. Głównie promowałam polskie marki i produkty. Poznałam też wcześniej osoby z firmy Dax Cosmetics, z którymi mam przyjemność pracować, i było pomiędzy nami zrozumienie.
Czy miała Pani okazję wypróbować produkty przed kampanią?
Tak, testowałam linie Imperial i Okinawa. Teraz testuję Yoskine Glass Look – chociaż są to produkty dla młodszych dziewczyn oraz najnowszą serię Yoskine Geisha Gold Secret. Najbardziej przypadły mi do gustu kawiorowa Okinawa i bogata w japońskie składniki Geisha Secret, ale co ciekawe Yoskine Glass Look też jest dla mnie świetna. Odpowiada mi konsystencja kremów Yoskine, lubię nieco cięższe, kremowe, a nie lejące się produkty. Podoba mi się też, że zostawiają one na skórze przyjemny, wilgotny film. Tak jak lubię matowy makijaż, ewentualnie z lekkim błyskiem na policzkach, tak muszę mieć poczucie nawilżonej skóry. Nie każdy krem to daje. A przetestowałam mnóstwo różnych produktów, różnych marek, polskich i zagranicznych, drogich, tanich. Mam delikatną, cienką, pergaminową skórę i nie jest mi łatwo znaleźć odpowiedni krem.
Jakie kosmetyki stosuje Pani na co dzień i uważa za niezbędne?
Szczególną uwagę zwracam na oczyszczanie i na nawilżanie skóry. Moje niezbędniki to odpowiedni płyn micelarny, serum, krem pod oczy i krem do twarzy. Bardzo często nakładam też maseczki. Uwielbiam takie maseczki, których nie trzeba ściągać, tylko wchłaniają się w skórę. Na co dzień chodzę bez makijażu. Robię go tylko wtedy, kiedy muszę, na oficjalne wyjścia, biznesowe spotkania. Najważniejsza jest dla mnie regularna pielęgnacja skóry. Dbam o to od wielu lat. A dziś jestem kobietą dojrzałą, więc szczególnie przywiązuję uwagę do tego, żeby moja skóra była nawilżona.
Myślę, że wiele kobiet zazdrości Pani nie tylko młodzieńczego wyglądu, ale też świetnej sylwetki.
Figurę mam rzeczywiście wypracowaną jeszcze przez gimnastykę artystyczną, którą kiedyś trenowałam. Mam ogromną potrzebę ruchu. Bez sportu nie funkcjonuję. Lubię ćwiczenia wysiłkowe. Głowa odpoczywa mi wtedy, kiedy się zmęczę fizycznie. Niedawno poszukałam też dla siebie nowego wyzwania sportowego i zaczęłam treningi, które są rodzajem tai chi – dokładnie ta metoda nazywa się calligraphy. Polega na równoważeniu w sobie energii, a w konsekwencji regeneracji narządów wewnętrznych. Ma ona pomóc mi zrelaksować się, wyciszyć, trochę zwolnić, okiełznać energię, która mnie rozpiera. Szukam balansu. Wykonuję więc zarówno ćwiczenia siłowe, jak i relaksacyjne, ćwiczę cztery razy w tygodniu. Chcę się czuć jak najdłużej sprawna, chcę być zdrowa, mieć lekki chód, być zadbana – to jest dla mnie priorytet i motywacja.
Co daje Pani dojrzałość?
Siłę, dystans, niezależność. Lata młodości minęły, ale mam przekonanie, że pełnią życia żyję teraz. Że pewną swobodę osiągnęłam właśnie wraz z dojrzałością. Kiedyś musiałam wiele rzeczy robić, bo byłam w pędzie, miałam duży zespół pracowników pod sobą, byłam za nich odpowiedzialna, pragnęłam zawodowego sukcesu. Dzisiaj muszę nadal pracować, starać się o kontrakty, dbać o klientów, ale podchodzę do tego już z większym dystansem, spokojnie i bez wcześniejszego obciążenia. Wiem, że wszystkie decyzje, które podejmuję zawsze należą do mnie i ta świadomość daje mi ogromną siłę. Dzisiaj jestem też pewniejsza siebie, wiem, jakim jestem człowiekiem.
Co chciałaby Pani przekazać kobietom, które muszą sobie dziś radzić z wieloma rolami w społeczeństwie i wyzwaniami?
Przede wszystkim chciałabym powiedzieć młodym dziewczynom, że zawsze trzeba mieć plan na swoje życie. On się może wiele razy kompletnie zmienić, ale trzeba mieć plan na start – co chcę robić, jak chcę się rozwijać, w czym chcę być dobra, dokąd chcę dojść. Mieć pomysł na siebie – to bardzo ważne dla współczesnej kobiety. Dla mnie podstawą jest też niezależność, zarówno w relacjach zawodowych, jak i prywatnych – cokolwiek by się działo, muszę mieć poczucie, że stoję na własnych nogach, że sobie poradzę. To mi daje poczucie bezpieczeństwa.