Franczyzowe sieci drogeryjne zaprotestowały przeciwko rządowemu projektowi ustawy o podatku od sprzedaży detalicznej, który od początku roku nie daje spokojnie zasnąć nikomu, kto działa w handlu. Branża drogeryjna dołączyła tym samym do dziesiątek innych, które krytykują projekt ministra finansów. Przeciwko obłożeniu handlu podatkiem protestują już wszyscy – od spółdzielni, przez kioski ruchu, stacje benzynowe, sklepy każdego typu, apteki, po deweloperów. Suchej nitki nie pozostawiają na nim prawnicy i analitycy finansowi. Nie akceptują go Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ), NSZZ Solidarność ani Rada Dialogu Społecznego (forum współpracy przedstawicieli pracowników, pracodawców i rządu). Krytyczne uwagi płyną także do Ministerstwa Finansów z innych resortów, w tym miażdżące założenia projektu z Ministerstwa Rozwoju, a także z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Ta ustawa to kłamstwo i obłuda
„Wprowadzenie podatku w formie proponowanej w projekcie doprowadzi do zniszczenia efektów wielu lat ciężkiej pracy polskich przedsiębiorców i wyeliminuje z rynku znaczną część małych firm działających w branży. Bez możliwości skupiania się w sieciach franczyzowych będą pozbawione jakichkolwiek szans w starciu z dużymi podmiotami. Skutki ustawy będą więc odwrotne od zamierzonych. (…). Żaden mały przedsiębiorca nie będzie w stanie nawiązać samodzielnie konkurencji z dużymi sieciami handlowymi. W szczególności nie będzie partnerem dla producentów i dystrybutorów towarów, którymi handluje, nie będzie mógł liczyć na dobre warunki handlowe i udział w akcjach promocyjnych, co oznacza wyższe ceny zakupu i odsprzedaży towarów, a to automatycznie stawia go w przegranej pozycji rynkowej” – czytamy w liście podpisanym w imieniu środowiska przez prezesów sieci drogerii Sekret Urody, Jawa, Jasmin i Drogerie Polskie. Pismo wytykające twórcom ustawy szkodliwe dla handlu założenia i błędne rozwiązania prawne twórcy sieci skierowali do premier Beaty Szydło, posła Marka Kuchcińskiego i posła Andrzeja Jaworskiego, przewodniczącego sejmowej komisji finansów publicznych, a także do mediów 4 lutego, w najgorętszym okresie protestów przeciwko ustawie. Jeszcze wtedy rząd utrzymywał, że projekt jest dobrze napisany, i nie widział potrzeby konsultowania go z polskim handlem. 8 lutego na konferencji zwołanej przez Polską Izbę Handlu nie pojawił się nikt z decydentów, by spotkać się z kupcami, którzy przybyli do Warszawy. Pracom nad ustawą nadano nadzwyczajne tempo. 11 lutego do stolicy ściągnęły więc tysiące ludzi zajmujących się handlem, przed Sejmem powiewały transparenty z hasłami „Nie damy zniszczyć polskiego handlu!”, „My, polscy kupcy, protestujemy przeciwko ustawie, która dobije polski handel”, „Beato Szydło, to się nie uda. Ta ustawa to kłamstwo i obłuda”.
Miało być pięknie
O co chodzi? Ministerialny projekt podatku od sprzedaży detalicznej tworzony był przez rząd PiS rzekomo w interesie polskiego handlu, po to, by obronić go przed dominacją zachodnich sieci. Miał wyrównywać szanse polskich kupców w konkurencji z gigantami, a państwu zapewnić wpływy do budżetu, które pozwolą sfinansować realizację wyborczych obietnic partii, a szczególnie programu 500+ (dofinansowanie dla rodzin z dziećmi). Projekt zakładał, że to właśnie największe sieci hipermarketów i dyskontów zapłacą nową daninę od handlu w Polsce. Początkowo podatek miał być obliczany od powierzchni handlowej. Kiedy okazało się, że dotknąłby dużą część polskich marketów, zmieniono jego zapisy, zakładając wpłaty od obrotu. Środowiska kupieckie zaproponowały swoje rozwiązania i stawki. Głośno protestowały przeciwko podatkowi progresywnemu sieci hipermarketów i dyskontów. Maciej Faliński, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji (POHiD), skupiającej największe międzynarodowe sieci handlowe, oznajmił, że jeśli zostanie on uchwalony, sieci wielkopowierzchniowe będą walczyć o jego likwidację wszędzie, gdzie się da, i zwrócą się również do instytucji unijnych. Polska Izba Handlu zrzeszająca ponad 30 tys. podmiotów handlowych, od pojedynczych sklepów po ogólnopolskie sieci franczyzowe i dystrybucyjne, stała natomiast na stanowisku, że podatek progresywny pomoże stworzyć bardziej wyrównane szanse dla wszystkich uczestników rynku detalicznego, pozwoli na większą ochronę polskich przedsiębiorców, a jednocześnie zagwarantuje, że do budżetu państwa wpłyną dochody podatkowe o założonej wysokości.
A wyszło jak zwykle
Szok przyszedł chwilę później. Ministerialny projekt okazał się być czymś kompletnie innym, niż spodziewali się kupcy. Gwoździem do trumny polskiego handlu – jak mówią. Zakładał on, że podatek od sprzedaży detalicznej będzie obowiązywał sieci handlowe oraz sprzedawców detalicznych. Przedsiębiorstwa zostaną objęte podatkiem po przekroczeniu przychodów 1,5 mln zł miesięcznie. Podstawowa stawka to 0,7 proc. do poziomu 300 mln zł miesięcznie i 1,3 proc. powyżej tego pułapu. Doszła też stawka za handel w weekend (sobota, niedziela) – 1,3 proc. do kwoty 300 mln zł miesięcznie i 1,9 proc. powyżej tego poziomu.
Według projektu „podatnikami są sieci handlowe oraz sprzedawcy detaliczni niewchodzący do sieci handlowych”. Definicja sieci handlowej brzmi: „grupa podmiotów, w skład której wchodzą franczyzodawca oraz sprzedawcy detaliczni upoważnieni lub zobowiązani do korzystania z marki handlowej przez franczyzodawcę”.
Projekt zakłada, że w przypadku sieci handlowych podatek jest obliczany, pobierany i wpłacany przez franczyzodawców. Zobowiązuje centrale sieci do zbierania daniny od właścicieli pojedynczych placówek. „W przypadku, gdy w skład sieci handlowej wchodzi kilku franczyzodawców, podatek jest obliczany, pobierany i wpłacany przez właściciela marki handlowej, a w przypadku współuprawnionych do marki – przez wszystkich współuprawnionych proporcjonalnie do posiadanego udziału w marce handlowej” – czytamy w projekcie, który po protestach i krytycznej analizie wrócił do Ministerstwa Finansów do poprawki.
Zapłacą dostawcy, ale nie małym sieciom
Jeśli podatek od sprzedaży detalicznej zostałby podpisany w pierwszej zaproponowanej formie, sieci franczyzowe przestałyby istnieć – twierdzą ich organizatorzy. – Nasza kilkuletnia praca może obrócić się wniwecz, to będzie także koniec dla firm dystrybucyjnych działających na rynku tradycyjnym – mówią. Przyznają, że właściciele sklepów grożą, że zdejmą sieciowe szyldy, bo na płacenie podatków ich nie stać. Przewidują, że spora część sklepów upadnie, bo nie poradzi sobie bez wsparcia finansowego (premie od sprzedaży) i marketingowego franczyzodawców. Diametralnie zmieni się struktura rynku, a konsekwencje tego poniesie nie tylko handel, ale i producenci. Szczególne powody do obaw mogą mieć ci o słabej pozycji rynkowej, nieposiadający własnych sił sprzedaży i opierający się na dystrybucji głównie poprzez hurtownie.
Andrzej Maria Faliński z POHiD uważa projekt MF za szkodliwy dla całego sektora handlu. – Podatek progresywny może doprowadzić do wychodzenia z Polski międzynarodowych sieci, szczególnie hipermarketów. Ogromny problem będą miały dyskonty, bo kwoty podatku mogą uczynić je niezyskownymi. To samo dotyczy polskich sieci, staną one na granicy rentowności. W bardzo złej sytuacji znaleźli się dostawcy, bo to do nich zwrócą się sieci handlowe, by zrekompensować sobie straty z tytułu podatku – komentuje dla „Wiadomości Kosmetycznych”. – Stracą konsumenci, bo z półek zaczną znikać najlepsze jakościowo produkty ze średniej i wyższej półki cenowej. Największe sieci handlowe będą się starały za wszelką cenę utrzymać niskie ceny – postawią na produkty ekonomiczne i marki własne, na których są wysokie marże, a koszty ich produkcji są niskie. Mniejsi producenci, którzy nie będą w stanie zejść do oczekiwanych przez sieci cen i wypadną z półek, będą handlować tylko lokalnie, i też tylko tak długo, jak będą w stanie wytrzymać konkurencję z koncernami – wylicza.
Bardzo krytyczny wobec propozycji MF jest także Maciej Ptaszyński, dyrektor generalny Polskiej Izby Handlu. – Jeśli w podatek 0,7 proc. wchodzi firma, która robi 18 mln zł obrotów rocznie, to projekt ten uderza właśnie w małe i średnie przedsiębiorstwa. Taki obrót robią pojedyncze sklepy. Nie ma tu mowy o żadnym wyrównaniu szans, które zapowiadano przy tworzeniu tego podatku – mówi dla „Wiadomości Kosmetycznych”. – Średnia rentowność tradycyjnego sklepu oscyluje na poziomie 0,5 proc. Gdy zostaje on obłożony „z marszu” podatkiem 0,7 proc., to ten podatek konsumuje całą rentowność. Całkowicie ogranicza to możliwości inwestycyjne i rozwojowe przedsiębiorcy. Małe sklepy nie będą w stanie nawiązać walki konkurencyjnej z dyskontami i hipermarketami. Maciej Ptaszyński podkreśla także wyniszczającą skalę podatku 1,9 proc. od handlu w soboty, niedziele i dni ustawowo wolne od pracy. – W soboty robi się obrót o 40 proc. większy niż normalnie. Od tego trzeba będzie zapłacić 1,9 proc. podatku i 0,7 proc. za pięć dni tygodnia. Kto będzie w stanie udźwignąć tak wysoko opodatkowany handel w soboty i niedziele? Może dyskonty, które mają rentowność na poziomie ponad 4 proc. – dodaje. – Czekamy na projekt ustawy. Nadal mamy nadzieję, że będzie to podatek, który wesprze małe i średnie przedsiębiorstwa, ale żeby tak było, wymaga drastycznych zmian – podsumowuje Maciej Ptaszyński.
Projekt za projektem
O tym, w jakiej atmosferze powstaje ostateczny projekt i jaki jest jego poziom merytoryczny, świadczy wypowiedź Jana Guza, przewodniczącego Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych, które wchodzi w skład Rady Dialogu Społecznego. 17 lutego na antenie Radia TOK FM, odnosząc się do projektu ustawy z 2 lutego br., powiedział: – Rząd podrzuca nam co kilka dni nowy projekt, były już trzy. Poważni ludzie siadają, przeliczają i analizują, a następnie okazuje się, że tego projektu nie ma. Teraz usłyszeliśmy, że nie ma co pracować nad ostatnim projektem, bo będzie nowy projekt. Była próba wprowadzenia tego ostatniego projektu poza konsultacją społeczną, co byłoby w ogóle krachem i pewnym nieporozumieniem – powiedział Jan Guz. – W związku z tym (…) prosimy [Ministerstwo Finansów – dop. red.] o przedstawienie dojrzałego projektu, żebyśmy więcej nie musieli się wycofywać, żeby przed opinią społeczną nie ośmieszać się (…).
Jaka będzie definicja franczyzy?
W dniu zamknięcia wydania „Wiadomości Kosmetycznych” zapowiadany przez Ministerstwo Finansów nowy projekt ustawy o podatku od sprzedaży detalicznej jeszcze nie był znany. Jednak, jak wynika z ostatnich deklaracji ministra Henryka Kowalczyka, przewodniczącego Komitetu Stałego Rady Ministrów, w poprawionym projekcie ustawy znajdzie się m.in. nowa definicja franczyzy, która ochroni polski handel i miejsca pracy. Rząd najprawdopodobniej wycofa się także z propozycji weekendowych stawek podatkowych, przynajmniej w zakresie handlu w soboty. Sprawa wciąż nie jest jednak przesądzona w kwestii stawki obowiązującej w niedziele i święta. – Opodatkowanie niedziel jest dyskusyjne. Ja nie jestem do tego rozwiązania specjalnie przywiązany ani je popierający, ale też rozumiem argumenty tych, którzy takie rozwiązania proponują. Nie przesądzałbym jeszcze niedziel – mówił Kowalczyk 11 lutego podczas dyskusji z handlowcami manifestującymi pod Sejmem.
– Podatek od sprzedaży detalicznej powinien pełnić przede wszystkim funkcje fiskalne, a nie żadne inne, jak np. wpływanie na postawy społeczne dotyczące zakupów w niedzielę – komentuje w rozmowie z portalem wiadomoscihandlowe.pl dr Irena Ożóg, prezes kancelarii Ożóg Tomczykowski, ekspertka Business Centre Clubu. – Z punktu widzenia systemowego zaproponowane stawki weekendowe podatku oceniam negatywnie. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: czemu to ma służyć? Chce się odwieść ludzi od chodzenia do sklepów i robienia zakupów w niedziele. Tyle że to nie społeczeństwo bezpośrednio ten podatek ma płacić za to, że idzie do sklepu, a sieć handlowa – zauważa i podsumowuje: – To podatek biurokratyczny, skomplikowany w rozliczeniach, drogi w obsłudze. W zdecydowanej większości ciężar tej obsługi będzie ponosił podatnik, ale oczywiście w pewnym stopniu także organy fiskalne, ponieważ kontrola jest kosztownym procesem. A jeśli nie będzie kontroli, to oczywiście trudno przyjąć, że rozliczenia będą prawidłowe – mówi Irena Ożóg.
Co na to przedstawiciele drogeryjnych sieci franczyzowych? – Czekamy na nowy projekt. Jeśli podatkiem zostaną objęte sieci franczyzowe, nie pozostanie nam nic innego, jak przekształcić się w organizacje innego typu – mówią.
Katarzyna Bochner
Korzystałam z kompendium wiedzy o podatku handlowym opracowanego przez redakcję „Wiadomości Handlowych”
Zdjęcia: J. Łagowski/Wiadomości Handlowe
W marcu 2025 roku wartość BaseLinker Index, wskaźnika mierzącego kondycję polskiego e-commerce, osiągnęła rekordowe 153 punkty. Dla porównania, w lutym wynosiła ona 120 punktów, a w marcu 2024 roku – 136 punktów. Oznacza to nie tylko znaczący wzrost w skali miesiąca (o 27,7 proc.), ale także solidną poprawę rok do roku. Warto przypomnieć, że wartość wyjściowa indeksu, ustalona w styczniu 2022 roku, wynosiła 100 punktów.
Analiza danych z 3 tysięcy największych polskich sklepów internetowych pokazuje, że całkowita sprzedaż online w marcu 2025 roku była wyższa niż rok wcześniej o 12 proc. Co ciekawe, zarówno sprzedaż krajowa, jak i zagraniczna zanotowały wzrosty: odpowiednio o 11,3 proc. i 15,9 proc. Sprzedaż cross-border stanowiła 17,13 proc. całkowitej sprzedaży polskich e-commerce’ów.
Wśród najlepiej rozwijających się kategorii znalazły się te, które już wcześniej wykazywały wysoką dynamikę wzrostu: „supermarket”, „zdrowie i uroda” oraz „dom i ogród”. Dane za marzec potwierdzają utrzymujący się trend rosnącego zainteresowania konsumentów zakupami online w tych segmentach, co może być sygnałem do dalszego rozwoju oferty i logistyki w tych obszarach.
Patrick Martin, przewodniczący francuskiego stowarzyszenia pracodawców Medef, ostrzegł w środę, że nowe amerykańskie cła mogą zahamować wzrost gospodarczy Francji i wprowadzić kraj w recesję. W rozmowie z radiem RTL podkreślił, że „istnieje ryzyko zatrzymania wzrostu i wejścia w recesję”, odnosząc się do wpływu ceł USA na francuskie przedsiębiorstwa. Nowe środki ogłoszone przez prezydenta USA Donalda Trumpa weszły w życie tego samego dnia – obejmują one m.in. 104-procentowe cła na towary z Chin, pogłębiając globalny konflikt handlowy.
Martin zaapelował o pilne działania mające na celu poprawę konkurencyjności francuskich firm. Według niego konieczna jest ochrona konsumpcji, co oznacza m.in. unikanie nadmiernego obciążania podatkami gospodarstw domowych i przedsiębiorstw. W jego opinii, bez takich kroków francuska gospodarka może nie wytrzymać presji wynikającej z polityki handlowej USA.
Na słowa Martina odpowiedział minister przemysłu Marc Ferracci, który w rozmowie z Franceinfo przyznał, że temat jest aktualnie dyskutowany w parlamencie. Jak zaznaczył, chodzi m.in. o możliwość obniżenia podatków produkcyjnych, które od dawna uznawane są za jedną z barier dla konkurencyjności francuskiego przemysłu. Ferracci wezwał również francuskie firmy do wstrzymania inwestycji w Stanach Zjednoczonych ze względu na napięcia handlowe między USA a Europą.
Minister spotkał się we wtorek wieczorem z przedstawicielami francuskiego przemysłu, by omówić potencjalne skutki ceł w kluczowych sektorach – od lotnictwa, przez kosmetyki, po dobra luksusowe. Podkreślił, że odpowiedź Unii Europejskiej musi być „stanowcza i proporcjonalna”, by uniknąć dalszej eskalacji, która mogłaby zagrozić miejscom pracy.