StoryEditor
Rynek i trendy
14.05.2013 00:00

Sposób na zatory platnicze?

Nowe przepisy w ustawach o podatku dochodowym wprowadziły obowiązek korygowania kosztów uzyskania przychodu w przypadku nieuregulowania płatności. Z pierwszych reakcji rynku można wnioskować, że dzięki tym zmianom przynajmniej częściowo zmniejszą się zatory płatnicze w handlu.

Z dniem 1 stycznia br. dodano nowe przepisy w ustawach o podatku dochodowym. W myśl tych uregulowań, jeśli podatnik nie zapłaci faktury w ciągu 30 dni od upływu terminu płatności, zobowiązany jest do odpowiedniego pomniejszenia kosztów uzyskania przychodu. W przypadku faktur z terminem płatności powyżej 60 dni, analogicznego pomniejszenia dokonuje się po 90 dniach od daty zaliczenia danej kwoty w koszty. Jest to z pewnością zmiana w dobrym kierunku. Czy jednak wystarczająca? Czy zmniejszy ona zatory płatnicze, tak ciążące przedsiębiorcom, również firmom handlowym?
Dystrybutorzy papierkiem lakmusowym
Z oczywistych powodów hurtownie są spośród firm handlowych najbardziej wrażliwe na zatory płatnicze. Producenci, jeśli nie prowadzą własnej dystrybucji, mają zwykle do czynienia z kilkudziesięcioma odbiorcami, generującymi duże obroty. Relatywnie łatwiej jest monitorować płatności tak niedużej grupy kontrahentów. Detaliści sprzedają za gotówkę klientom indywidualnym, więc ich problem zaległości nie dotyczy – to raczej sami mogą być źródłem problemów. Hurtownie obsługują tysiące sklepów. Muszą więc dokładać wielu starań, by monitorować płatności, egzekwować zaległości płatnicze i możliwie szybko eliminować klientów trwale niewypłacalnych.
Firmy dystrybucyjne stosują wiele narzędzi do monitorowania płatności. Nowi klienci z reguły muszą płacić gotówką przez określony czas, a co najmniej za kilka pierwszych faktur. Dopiero po uzyskaniu pewnej wiarygodności mogą liczyć na wydłużone terminy płatności, a przy ustalaniu warunków kredytowania brana jest pod uwagę ich historia płatnicza – przedsiębiorcy rzetelnie regulujący zobowiązania zwykle mogą liczyć na nieco dłuższe terminy. Innym ważnym narzędziem jest ustalanie limitów kwotowych zadłużenia, po przekroczeniu których zostają zablokowane dostawy do danego sklepu. W wielu hurtowniach jest to proces automatyczny, dokonywany przez system sprzedażowo-księgowy. Także przedstawiciele handlowi dystrybutorów zobowiązani są do monitorowania płatności swoich klientów, często odbierają gotówkę za wcześniejsze dostawy, a przy pojawieniu się nadmiernych zaległości nie przyjmują nowych zamówień od dłużnika. Każda większa hurtownia dysponuje też działem windykacji, do którego zadań należy monitorowanie płatności, ściąganie zaległych należności, negocjowanie z dłużnikami i wreszcie prowadzenie czynności egzekucyjnych.
Notorycznych dłużników nie brakuje
W teorii taki system powinien być szczelny i skuteczny. W praktyce bywa różnie. Każda branża ma swoją specyfikę, uwarunkowania i problemy. W branży chemiczno-kosmetycznej typowe terminy płatności wynoszą od 14 do 28 dni. Terminy maksymalne to 45-60 dni, ale zadrzają się i 90-dniowe. Spora grupa (20-25 proc.) klientów, będących w dobrej sytuacji finansowej, preferuje płatności gotówkowe, za co z reguły otrzymują dodatkowe upusty. Gotówką płacą też zazwyczaj drobni klienci „paragonowi”, jednak ich liczba od kilku lat stopniowo maleje. Faktury przeterminowane do 30 dni stanowią około 20-25 proc. wymagalnych należności, kolejne kilkanaście procent to przekroczenia do 180 dni. Ogółem można przyjąć, że w tej branży mniej więcej jedna trzecia klientów przekracza terminy płatności, a nawet 20 proc. to dłużnicy notoryczni, często świadomie stosujący metodę „balansowania” zamówieniami do kilku dostawców, tak aby maksymalnie wydłużyć terminy płatności, omijając blokady dostaw.
Dla porównania w branży spożywczej typowe terminy płatności to 14-21 dni. Terminy maksymalne, stosowane wobec najlepszych, wiarygodnych klientów z dobrą wieloletnią historią płatniczą, sięgają około 40 dni, w wyjątkowych przypadkach – do 60 dni. W branży są one przekraczane przeciętnie o około 21 dni, natomiast liczba klientów, którzy spóźniają się z płatnościami sięga nawet 80 proc. Odsetek dłużników notorycznych określany jest na 10 do 20 proc.
Pierwsza jaskółka nie czyni wiosny
Powyższe liczby pochodzą z wyrywkowego sondażu, przeprowadzonego wśród dyrektorów handlowych i windykatorów przypadkowo wybranych hurtowni. Nawet tak pobieżny przegląd sytuacji pozwala stwierdzić, że zatory płatnicze są w handlu problemem niezwykle poważnym, a wszelkie działania – nawet tak cząstkowe i ostrożne, jak wprowadzone właśnie zmiany w przepisach o podatku dochodowym – są pilnie wyczekiwane przez przedsiębiorców.
Pierwsze doświadczenia dystrybutorów wskazują, że nowe przepisy będą mieć pewien pozytywny skutek, choć z pewnością nie rozwiążą problemu do końca. Do hurtowni zgłaszają się już pierwsi kupcy, zdecydowani regulować zaległe płatności i poprawić punktualność wpłat. Statystyki jeszcze nie drgnęły, ale nowe przepisy obowiązują zbyt krótko. Wielu menedżerów podkreśla, że jak zwykle nowelizację przeprowadzono pospiesznie, pozostawiono zbyt wiele niejasności, nie zagwarantowano wystarczająco długiego okresu vacatio legis, a wytyczne i interpretacje odnośnie stosowania nowych uregulowań zaczęły pojawiać się dopiero w styczniu, gdy zmiany już obowiązywały.
Wątpliwości handlowców dotyczą także faktu odroczenia aż o 30 dni skutków podatkowych dla nierzetelnych płatników.
– Po co czekać aż miesiąc? – pytają przedsiębiorcy. – Czy przekroczenie terminu już choćby o 3 czy 7 dni nie byłoby wystarczającą przesłanką? W niektórych branżach 30-dniowe zaległości są już sygnałem alarmującym, że kontrahent ma poważne kłopoty!
Pewne pozytywne zmiany zapewne więc nastąpią, jednak – zdaniem większości odpytanych przez nas dystrybutorów – będą one dalece niewystarczające i problem zatorów płatniczych w handlu raczej szybko nie zniknie. Być może zmniejszy się nieco liczba notorycznych spóźnialskich oraz kombinatorów, możliwa jest też pewna poprawa statystyk dotyczących średnich przekroczeń terminu płatności. Odczuwalna, istotna poprawa byłaby możliwa, gdyby obostrzenia podatkowe działały wcześniej i dotyczyły także podatku VAT. Obecna zmiana jest więc ważnym, ale nieśmiałym kroczkiem w dobrym kierunku.
 Konrad Kaszuba

Co się zmieniło?

Ustawa z 16 listopada 2012 roku o redukcji niektórych obciążeń administracyjnych w gospodarce (DzU z 30 listopada 2012, poz. 1342) wprowadziła zmiany do wielu ustaw, w tym m.in. o podatku dochodowym (CIT i PIT). Zmiany w art. 15 b ustawy o PDOP i w art. 24 d ustawy o PDOF wprowadziły obowiązek korygowania kosztów uzyskania przychodu w przypadku nieuregulowania zobowiązania.
W przypadku zaliczenia do kosztów uzyskania przychodu kwoty z faktury (rachunku) i nieuregulowania tej kwoty w terminie 30 dni od daty upływu terminu płatności, podatnik jest zobowiązany do zmniejszenia kosztów uzyskania przychodu o niezapłaconą kwotę. W przypadku faktur (rachunków) z terminem płatności przekraczającym 60 dni, należy zmniejszyć koszty uzyskania przychodu po upływie 90 dni od daty zaliczenia tej kwoty do kosztów uzyskania przychodu, jeżeli nie została ona uregulowana w tym terminie. Źródło: Biuletyn Informacyjny dla Służb Ekonomiczno-Finansowych nr 36 (791) z 20 grudnia 2012 roku, www.gofin.pl


ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
04.12.2024 15:13
Cyber Monday 2024 bije rekordy – największy dzień zakupów online w historii?
Shutterstock

Cyber Monday, największy dzień zakupów w sieci, przeszedł do historii jako prawdopodobnie rekordowy. Już o godzinie 18:30 w poniedziałek klienci wydali około 8,7 miliarda dolarów, a dane Adobe Analytics wskazują, że wieczorne godziny szczytu miały przynieść jeszcze większe wyniki.

Pierwsze dane z Cyber Monday 2024 wskazują, że konsumenci wydawali średnio aż 15,7 miliona dolarów na minutę między godziną 20:00 a 22:00. Całkowita kwota wydatków w ten dzień osiągnęła 13,2 miliarda dolarów, co oznacza wzrost o 6,1 proc. w porównaniu z rokiem 2023. Tak dynamiczny wzrost sprzedaży online sprawił, że tegoroczny Cyber Monday jest na dobrej drodze do zapisania się jako największy dzień zakupowy w sieci w historii.

Nie tylko Cyber Monday, ale i Black Friday przyniósł imponujące wyniki. Jak wskazuje Mastercard SpendingPulse, całkowite wydatki w Czarny Piątek wzrosły o 3,4 proc. rok do roku, osiągając 10,8 miliarda dolarów. Z kolei dane Adobe Analytics pokazują, że wzrost sprzedaży online w Black Friday wyniósł aż 14,6 proc., w porównaniu do skromnego 0,7 proc. wzrostu w sklepach stacjonarnych. To dowód na to, że konsumenci coraz częściej wybierają wygodę zakupów online.

Prognozy dla całego sezonu świątecznego również wskazują na dalszy wzrost sprzedaży. Narodowa Federacja Handlu Detalicznego przewiduje wzrost sprzedaży w sklepach stacjonarnych o 2,5 proc. oraz jeszcze większy, 3,5-procentowy wzrost zakupów online. Wyniki Cyber Monday i Black Friday zdają się potwierdzać te szacunki – konsumenci planują zakupy z wyprzedzeniem, korzystając z mobilnych i komputerowych platform, które oferują większy wybór i wygodę.

Czytaj także: Black Friday, Black Week: Drogerie i sklepy marek kosmetycznych zachęcają nawet 80 proc. rabatami

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Rynek i trendy
04.12.2024 10:39
Kamilla Stańczyk, Eco & More: Potrzebujemy przejrzystych ekozasad, które będą obowiązywały WSZYSTKICH
Kamilla Stańczyk, właścicielka i prezes firmy Eco&More

Dlaczego w Europie zabroniono pisania nam, że coś jest biodegradowalne albo, że kosmetyk nie zawiera SLS? Zabijamy biurokracją własną produkcję, a wpuszczamy na rynek kompletnie niesprawdzone kosmetyki przez platformy bazarowe. Rynek produktów ekologicznych wymaga przejrzystych zasad, które będą obowiązywały wszystkich – mówi Kamilla Stańczyk, prezes i współtwórczyni firmy Eco & More w naszej rozmowie o produktach naturalnych i ekologicznych.

Czy Pani zdaniem to, że produkt/kosmetyk jest naturalny, jest dziś przewagą rynkową czy normą?

Myślę, że nie jest to już przewaga, to podstawa. Obecnie hasło naturalności jest stosowane przez wszystkich i wszędzie. Konsumenci tego wymagają, więc firmy tak właśnie określają swoje wyroby.

Konsumenci wymagają, ale czy wierzą w deklaracje marek?

Konsumenci wierzą w autentyczność, która jest niezwykle ważna. Uważam, że bardziej wierzą deklaracjom małych marek (lub lokalnych), wierzą właścicielom i lubią widzieć twarz konkretnych osób za produktami, lubią widzieć inicjatywy, ale nie wiedzą dokładnie, co oznacza sam kosmetyk naturalny, bio, eko, organic.

Czyli naturalny, ekologiczny to są tylko modne hasła, za którymi podążamy, ale bez większej świadomości?

To zależy. Kiedy odniosę się do konsumentów z naszej grupy odbiorczej, mogę powiedzieć, że są to osoby już wyedukowane i bardzo świadome. W naszej dystrybucji bezpośrednio do konsumenta lepiej sprzedają się produkty certyfikowane, dobrze opisane, ze szczegółami podające składy, kraj pochodzenia, certyfikaty, badania. Wcale nie sprzedają się najlepiej masowe marki.

Mamy w ofercie także tzw. naturalne produkty, ale sprawdzamy je pod względem składu, weryfikujemy, co jest w tych 2–3 proc., które według normy ISO16128 określają procent zawartość składników naturalnych. Sprawdzamy opakowania, ślad węglowy, wymagamy od naszych dostawców pełnej informacji BDO, co naprawdę czasami sprawia, że jesteśmy traktowani jak szaleńcy. Wielu producentów na świecie twierdzi, że to wymysły i jakieś lokalne polskie widzimisię.

Większość konsumentów, moim zdaniem nie tylko w Polsce, ma dość pobieżną wiedzę, a co za tym idzie, nie rozumie różnic między produktem naturalnym a ekologicznym, a ta różnica jest. Nadal ekologia jest postrzegana jako droga, skomplikowana, na dodatek wmuszana. A to, co jest z przymusu, zawsze rodzi niechęć, sprzeciw. „Robię tak, bo mi kazali albo bo zapłacę karę" – to nie jest działanie świadome wynikające ze zrozumienia potrzeby.

Szczerze mówiąc, prawdziwie ekologiczny kosmetyk... Cóż, to taki, którego nie ma. Po prostu trzeba mniej kupować, mniej wyrzucać, rozumieć konsekwencje, rozumieć relacje między ekosystemem a organizmami, czuć empatię, czuć sprawczość, być odpowiedzialnym. Same trudne rzeczy.

Jednak ciągle dostajemy badania, z których wynika, że konsumenci są gotowi zapłacić więcej za kosmetyk przyjazny planecie, ekologiczny, naturalny – tu określenia stosowane są zamiennie. Czy to tylko deklaracje?

Niewielka grupa klientów zapłaci więcej za kosmetyk ekologiczny. Tak, to prawda. Ci klienci są świadomi, wierzą certyfikatom, spróbowali może już tych jakościowych produktów albo po prostu się boją – tak jest w przypadku rodziców malutkich dzieci. Boją się, że niesprawdzony produkt za 5 złotych przyczyni się do uszczerbku na zdrowiu dziecka lub sprawi kłopot, z którego trudno będzie wyjść.

Co do osób dorosłych i ich własnej pielęgnacji, to uważam, że nie ma masowego zrozumienia, co znaczy stwierdzenie z badań konsumenckich „uwzględniać ekologię przy zakupie produktów kosmetycznych". Każdy ma swoją wizję, na czym polega ta ekologia. Potrzebujemy rozumieć konsekwencje swoich działań, a to wymaga edukacji. Nasze dzieci będą to rozumiały, my nie za bardzo.

Znam wiele osób, które powiedziały mi, że spróbowały szamponu w kostce, ale on nie działał, ciężko się mydlił, włosy były suche i brzydkie, poza tym to mydło pomyliło im się zaraz z mydłem do ciała i już nie chcą takiej ekologii. Inna osoba stwierdziła, że te ekologiczne produkty nie działają, bo nie ma efektu błyszczącej tafli włosów jak w reklamie.

Wielu konsumentów podąża za hasłami: „plastik do opakowań naszych produktów jest wydobywany z oceanu" albo „ratujemy żółwie", albo „posadziliśmy drzewa". Natomiast kiedy przychodzi do decyzji przy półce, kierują się ceną lub konkursem, w którym do wygrania jest wycieczka, na którą polecą… samolotem. To wszystko jest ludzkie, lubimy czuć się dobrze z naszymi decyzjami, nasze dobre samopoczucie to nie tylko kwestia masażu szyi czy sensualnej kąpieli, ale też potrzeba poczucia, że spełniło się dobry uczynek. A przecież spełniło się. Drzewa posadzone.

Sarkazm. Czuję i rozumiem. Jak dużym problemem dla branży kosmetycznej jest więc zjawisko greenwashingu?

Myślę, że tylko w niewielu przypadkach to celowe działanie. Naprawdę z natury nie lubimy oszukiwać innych, bo źle się z tym czujemy – w większości przypadków oczywiście. Przepisy zmieniają się tak szybko, że dość trudno za nimi nadążyć. Co właściwie uważać za greenwashing, a czego nie?

 

Dlaczego zabroniono w Europie pisania, że coś jest biodegradowalne? Jeżeli są zrobione badania, to nie rozumiem tego zakazu wprowadzonego na unijnym poziomie. Producenci chcą mieć jakieś możliwości komunikacji. Dlaczego zabroniono pisania „nie zawiera"? Konsument akurat chce to wiedzieć, a marka chce się wyróżnić.

Tak jak mówiłam wcześniej, większość producentów ma teraz „naturalne" produkty, bo tego chce rynek, więc jak wyróżnić się z szumu komunikacyjnego? Prawdziwe USP byłoby wtedy, gdyby można było napisać na opakowaniu: „nie zawiera SLS", „produkt bez oleju palmowego" – co można napisać na żywności – „składniki biodegradowalne".

Marka kosmetyczna, jak każda inna, stawia sobie jakąś misję, jakąś wizję świata, który chce kreować. I może jej wizją są produkty bez SLS? Dlaczego nie może tego zakomunikować? Dlaczego nie może powiedzieć, że używając jej szamponu na łódce, na morzu, ograniczymy wypływ substancji przyczyniających się do zanieczyszczeń, takich jak silikony będące mikroplastikiem?

Jakie obszary Pani zdaniem wymagają więc uporządkowania w kontekście produktów naturalnych, ekologicznych w formułach, opakowaniach, aby konkurencja na rynku stała się uczciwa?

W żywności jest to całkiem dobrze określone, jest „zielony listek" i są dobre standardy. Teraz opracowywane są też koncepty związane z pakowaniem zdrowej żywności i z jej cyklem życia, np. daty ważności. W kosmetykach także powinny powstać przejrzyste zasady. Ja opieram się na ekologiczności produktów z certyfikatem grupy Cosmos oraz na zrozumieniu, jak produkt powstał i co się z nim stanie po zużyciu. Uczę się cały czas.

Lawenda z upraw ekologicznych ma inne właściwości niż lawenda z pestycydami. Wiemy coraz więcej o długofalowym wpływie substancji na nasz organizm i na przyrodę. Dogadajmy się co do standardów dla całej Unii Europejskiej, a nie działajmy w jednym kraju tak, a w drugim inaczej.

Co więcej, chrońmy nasz rynek przed napływem niesprawdzonej oferty kosmetycznej z Temu, Aliexpress itp. Nikt nie zakazuje produkcji w Chinach, Indiach, Wietnamie, Korei, ale bądźmy konsekwentni w dopuszczaniu niezbadanych kosmetyków na nasz rynek.

Zabijamy biurokracją własną produkcję czy jakościową produkcję z Wielkiej Brytanii, która jest już poza Unią Europejską, ale stosuje te same standardy, a dopuszczamy kompletnie niesprawdzone kosmetyki przez platformy bazarowe. To samo dotyczy opakowań, które powinniśmy przetwarzać, a nie tworzyć, a nadal R-pet jest droższy niż zwykły PET. Śmieci to wielki biznes i jeszcze nawet nie wiemy jak wielki.

Czy Pani zdaniem największe sieci drogeryjne mogłyby mieć swój udział w uporządkowaniu ekologicznych standardów w kosmetykach, czy wprost przeciwnie – to one wprowadzają na rynku zamieszanie poprzez nie do końca zdefiniowane swoje projekty, czy ich niejasne zasady, np. oznaczanie i promowanie produktów jako ekologicznych, naturalnych, choć takie nie są?

Drogerie już mają swój udział w kształtowaniu postrzegania przez konsumenta naturalności vs ekologiczności. Proszę wejść do którejkolwiek większej drogerii. Na pewno będzie tam półka „Produkty naturalne". A potem proszę sięgnąć po kosmetyki, które tam stoją. Na 10 marek może jedna ma certyfikat i raczej nie będzie to marka polska. Dosłownie dwa wyjątki na masowym rynku mają certyfikaty, i to na wybrane linie produktowe. I ja rozumiem to podejście, po prostu produkty ekologiczne nie sprzedają się tak dobrze na masowym rynku jak produkty tzw. naturalne, bo normalnie są droższe (chociaż patrząc na liczby, to inflacja w produktach konwencjonalnych jest wyższa niż w produktach certyfikowanych).

A nasza rozmowa jest o tym, co to właściwie znaczy to „naturalne" vs „ekologiczne". I nadal nie wiemy.

Drogerie to biznesy i nie one są od kreowania zasad na rynku, lecz ustawodawca. I tak już teraz producenci, dystrybutorzy, sieci handlowe, drogerie robią w tym temacie więcej niż rządzący, którzy nie mogą dogadać się co do butelek, a co dopiero czy lawenda powinna być z upraw eko czy nie, żeby kosmetyk nazwać ekologicznym.

Obecnie największe sieci i drogerie w swoich „formatkach" mają coraz częściej pole związane z certyfikatami. Wegańskość, grupa Cosmos, olej palmowy, kraj pochodzenia, alergie, bioplastik, niewycinanie lasów i wiele innych. To jest świetne oddolne działanie i myślę, że jako konsumenci chcemy mieć po prostu wybór i móc sobie sortować produkty nie tylko po sposobie używania, ale może też po kraju pochodzenia, certyfikacie, składnikach. To jest wielki projekt i sama próbuję go u siebie wdrożyć w sprzedaży B2C i B2B. A jednej bazy danych nie ma.

Może jest to więc plan na start-up, który zaciągałby rejestry produktów z organizacji typu Ecocert, Vegan Society i po wpisaniu kodu EAN wpinał taki filtr do platformy online? Na opakowaniu certyfikat musi być, tylko skąd wiadomo, że jest prawdziwy? Ostatnio Dominika Chirek @naturalnieproste obnażyła jedną polską firmę, która umieściła logo Ecocert, nie mając do niego prawa. Zakończę niepokojąco: Jak tu się odnaleźć w gąszczu tych obrazków?  

Czytaj także: Iwona Białas, Cosmetosafe Consulting: Potrzebna będzie elastyczność i zdolność adaptacji do nowych realiów regulacyjnych [SONDA: Prognozy 2025]

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
04. grudzień 2024 20:02