W efekcie dokonanej pod koniec ubiegłego roku nowelizacji prawa, złodziejowi przyłapanemu w sklepie na kradzieży produktów wartych mniej niż 400 zł, policja może co najwyżej wypisać mandat. W obliczu prawa jest to bowiem równie niegroźne przewinienie, co np. parkowanie w niedozwolonym miejscu lub przechodzenie przez ulicę na czerwonym świetle. – Prawodawcy w żaden sposób nie zabezpieczyli obywateli przed recydywistami, a jedynie podnieśli kwotę, do jakiej złodziej mogą niemal bezkarnie kraść – podsumowuje Waldemar Nowakowski, prezes Polskiej Izby Handlu (PIH), zdaniem którego każda kradzież, niezależnie od wartości, jest przestępstwem. Jak wyliczył PIH, średniej wielkości sklep spożywczy traci rocznie na kradzieżach od kilku do kilkunastu tysięcy zł. W 2011 roku w Polsce ukradziono w sumie produkty na kwotę 5,4 mld zł, co odpowiadało 1,4 proc. całościowej sprzedaży detalicznej. Skala zjawiska rośnie w tempie kilku procent rocznie (źródło: raport „Kradzież = Przestępstwo” Fundacji Polskiego Handlu, na podstawie Global Theft Barometer 2011), ale problem ten, przynajmniej na razie, o wiele bardziej dotyka sklepy spożywcze niż drogerie.
Bezdomni, uczennice, emerytki i żony biznesmenów
Piotr Dyrwal, prowadzący drogerię Uroda na rynku w Działdowie, mówi, że nie ma żadnego kłopotu z kradzieżami. Podobnie utrzymuje Anna Rabiczko, kierowniczka Drogerii PSS w Sokółce. Fakt, że nie są to duże miasta, liczące po około 20 tys. mieszkańców, na pewno ma tu znaczenie. Jednak bardziej kluczowa jest organizacja sali sprzedaży. W Działdowie 2/3 asortymentu podają ekspedientki zza lady, a w Sokółce niewiele mniej. U pozostałych naszych rozmówców, którzy prowadzą placówki samoobsługowe (ewentualnie z wyjątkiem perfum), straty spowodowane kradzieżami stały się nieodłączną częścią handlu.
Dotkliwie odczuwa je Drogeria Europejska III, działająca na terenie Galerii Krakowskiej. Tam kradzieże są zjawiskiem nagminnym, a bywa, że policja jest wzywana do placówki kilka razy w miesiącu. Wszystkie czynniki działają tam na korzyść złodziei – drogeria jest położona w pobliżu wejścia do Galerii, więc bezczelny złodziej może po prostu chwycić coś z półki i wybiec na zewnątrz, bez obawy, że będzie niepokojony przez ochronę galerii (ta interweniuje tylko na terenie obiektu). Opisywana placówka jest ponadto bardzo duża (ponad 400 mkw. powierzchni), panuje tam spory ruch, a stałych klientów praktycznie nie ma. – Często kradzione są konkretne produkty na zamówienie, w czym przodują bezdomni. Ci akurat mają utrudnione zadanie, bo ich łatwo rozpoznać i przypilnować, ale niejednokrotnie łapaliśmy młode dziewczyny, porządnie ubrane panie w średnim wieku, a nawet emerytki – opowiada Iwona Kępa, kierowniczka placówki. Nie istnieje coś takiego jak profil złodzieja, a kradzieży może dopuścić się każdy – twierdzą zgodnie nasi rozmówcy. Jarosław Oleszczuk, właściciel drogerii Laboo w Siedlcach, na potwierdzenie tych słów opowiada, jak złapał na gorącym uczynku żonę znanego w mieście przedsiębiorcy: – Pani przeprosiła i zapłaciła za wszystkie produkty. A miesiąc później zgłosiła się do nas, gdy poszukiwaliśmy sprzedawcy do pracy...
Złodzieje wyręczają ekspedientki w pracy
W krakowskiej placówce kradzieże zdarzają się regularnie, choć jest tam monitoring, pracownik ochrony, a droższe produkty zabezpiecza się elektronicznymi czipami. Niektórzy po prostu z tego procederu żyją i nie sposób odmówić racji Waldemarowi Nowakowskiemu, według którego nowe przepisy de facto powołały zawód „złodziej”. – U nas kradną, a potem próbują od razu sprzedać towar za pół ceny na bazarze – mówi Jolanta Sobańska, kierowniczka drogerii Kama w Kaliszu. Z wyspecjalizowanymi grupami złodziejek do czynienia miał także Jarosław Oleszczuk: – Przychodzą po 2-3 osoby, jedna obstawia wejście, druga zagaduje pracownice, a trzecia kradnie drogie towary na handel. Na dniach miałem parę złodziei. Młodzi, elegancko ubrani, uśmiechnięci. W trakcie rozmowy ze sprzedawcą wystarczyła chwila nieuwagi, by chłopak schował do kieszeni wodę marki Boss za 280 zł. Chwilę jeszcze postali, porozmawiali i grzecznie wyszli. Niestety o kradzieży dowiedziałem się po fakcie, przeglądając nagrania z monitoringu – opowiada.
Kierowniczka kaliskiej drogerii także ma podobny problem: – Towar trzeba ładnie ułożyć na półce i wyrównać. Złodzieje czasem robią to za nas, więc na pierwszy rzut oka braków nie widać – mówi. Często działają tak recydywiści. Marek Łaska, właściciel Kosmeterii Markos w Orzeszu, wspomina, jak na rozprawie dwójki złodziei przyłapanych na kradzieży cieni za
300 zł, dowiedział się, że był jedną z ich kilkunastu ofiar.
Pościg zakończony w zaspie
Z rozmów z detalistami wynika, że złodzieje w drogeriach nie są tak pomysłowi jak w sklepach spożywczych. Ci drudzy mają sposoby na oszukiwanie elektronicznych wag, potrafią nosić drugą parę spodni z zawiązanymi nogawkami, a jak działają w grupie, zagradzają obsłudze drogę wózkiem lub przekazują sobie na sali sprzedaży plecak z ukradzionymi fantami. – U mnie najczęściej podchodzą do szafy z kolorówką, rozglądają się i chowają rzeczy za pazuchę – relacjonuje Artur Rogula, właściciel drogerii Elraj we Włoszczowej. Jarosław Oleszczuk opowiada, że często jest tak, że złodziej wkłada produkt do koszyka i idzie za regał, skąd wychodzi już bez produktu. Ale zdarzają się też przypadki kradzieży zuchwałych. – Raz klientka przyłapana na chowaniu produktów do kieszeni, zaczęła uciekać. Była zima, a moja pracownica, tak jak stała, w klapkach, zaczęła ja gonić. I tak przez kilka ulic, aż w końcu ją dogoniła i powaliła w zaspę, i przyciągnęła za włosy – opowiada Oleszczuk.
Kierowniczka kaliskiej drogerii narzeka z kolei na jesienno-zimową porę, gdy klientki noszą grube kurtki i płaszcze. – U nas najczęściej giną maskary i pomadki, które łatwo schować np. w rękaw. Matki z wózkami potrafią włożyć coś pod kołderkę dziecka, a potem tłumaczą się, że nie mają ręki na koszyk. Innym razem starsza pani tłumaczyła, że nie mogła znaleźć koszyka, więc na chwilę włożyła rzeczy do torby. A już była przy wyjściu – mówi Jolanta Sobańska.
Kradną miliony, kochają księżniczki
Co najczęściej ginie w drogeriach? Wcale nie wody toaletowe i perfumy, które są zazwyczaj sprzedawane zza lady, obklejane czipami antykradzieżowymi, albo lepiej pilnowane przez obsługę. Marek Łaska z Orzesza mówi, że złodzieje upodobali sobie u niego testery z szafy makijażowej oraz cienie. Dobrze „schodzą” też pudry. U Artura Roguli są to tusze od 20 zł do 50 zł i kredki po 20-30 zł popularnych marek, takich jak Maybelline, Astor i L’Oréal. Ale złodzieje bynajmniej nie mają ulubionych brandów. – Najlepiej znika to, co aktualnie jest reklamowane w telewizji. Kobiety kradną maskary po 70 zł, ale również lakiery za 2,5 zł. Co innego mężczyźni. Ci się nie rozdrabniają, celują w perfumy po 200 zł i więcej. Jak kradną to miliony, jak kochają to księżniczki – śmieje się Jarosław Oleszczuk. W kaliskiej drogerii Kama najczęściej giną drobne rzeczy – maskary po 20-30 zł, pomadki, szampony i odżywki. Ale zdarzają się też próby kradzieży wód kosmetycznych za 40-50 zł czy kremów Dr Ireny Eris za ponad 100 zł.
Iwona Kępa z Krakowa dodaje, że są takie rzeczy jak np. tusze do rzęs, które „schodzą” zawsze i w każdej ilości. – Powodzeniem cieszą się też kosmetyki do ciała, pasty do zębów, a ostatnio preparaty marki Pupa za ponad 100 zł – relacjonuje kierowniczka.
Jest 400 zł, mogło być 1000 zł
Nasza rozmówczyni z krakowskiej drogerii zauważyła, że po zmianie przepisów przybyło zuchwałych złodziei, którzy nie boją się konsekwencji przyłapania na gorącym uczynku: – Wcześniej regularnie zdarzały się przekroczenia kwoty 250 zł, więc delikwent miał rozprawę i był wpisywany do Krajowego Rejestru Karnego. Znacznie trudniej jednorazowo nakraść za 400 zł – mówi. Jarosław Oleszczuk zauważa, że nowelizacja przepisów jest podwójnie szkodliwa: – Dla okazjonalnych złodziei, często kradnących drobiazgi, ta zmiana nie ma znaczenia. Dla zawodowców, którzy zrobili sobie źródło utrzymania z kradzieży, podniesienie kwoty powoduje, że mogą wykonać mniej pracy, żeby osiągnąć taki sam rezultat, jak przed zmianą przepisów. Artur Rogula mówi wprost, że prawo pisze się w Polsce dla złodziei: – To co rząd planował wcześniej, czyli podniesienie progu do 1000 zł, to była kompletna paranoja – stwierdza.
Mimo zmian przepisów, drogerie są na razie wyraźnie mniej poszkodowane niż sklepy spożywcze, notujące nawet kilkadziesiąt tys. zł rocznych strat z tytułu kradzieży. Jarosław Oleszczuk przez złodziei traci kilka tys. zł. Iwona Kępa z Krakowa nie chce doprecyzować, o jakich kwotach mowa, ale nie są one małe. Artur Rogula pół roku po przejściu na samoobsługę doliczył się braków asortymentowych na 4 tys. zł. Mimo to, ze zmiany jest zadowolony. Statystycznie po przejściu z systemu ladowego na samoobsługę, obroty placówki rosną o ponad 1/3. Jak twierdzi Rogula, nowy sposób sprzedaży wymagał wyrobienia nowych nawyków handlowych. Jakich? O tym, jak ze złodziejami radzą sobie nasi rozmówcy, napiszemy w kolejnym numerze.
Sebastian Szczepaniak
W marcu 2025 roku wartość BaseLinker Index, wskaźnika mierzącego kondycję polskiego e-commerce, osiągnęła rekordowe 153 punkty. Dla porównania, w lutym wynosiła ona 120 punktów, a w marcu 2024 roku – 136 punktów. Oznacza to nie tylko znaczący wzrost w skali miesiąca (o 27,7 proc.), ale także solidną poprawę rok do roku. Warto przypomnieć, że wartość wyjściowa indeksu, ustalona w styczniu 2022 roku, wynosiła 100 punktów.
Analiza danych z 3 tysięcy największych polskich sklepów internetowych pokazuje, że całkowita sprzedaż online w marcu 2025 roku była wyższa niż rok wcześniej o 12 proc. Co ciekawe, zarówno sprzedaż krajowa, jak i zagraniczna zanotowały wzrosty: odpowiednio o 11,3 proc. i 15,9 proc. Sprzedaż cross-border stanowiła 17,13 proc. całkowitej sprzedaży polskich e-commerce’ów.
Wśród najlepiej rozwijających się kategorii znalazły się te, które już wcześniej wykazywały wysoką dynamikę wzrostu: „supermarket”, „zdrowie i uroda” oraz „dom i ogród”. Dane za marzec potwierdzają utrzymujący się trend rosnącego zainteresowania konsumentów zakupami online w tych segmentach, co może być sygnałem do dalszego rozwoju oferty i logistyki w tych obszarach.
Patrick Martin, przewodniczący francuskiego stowarzyszenia pracodawców Medef, ostrzegł w środę, że nowe amerykańskie cła mogą zahamować wzrost gospodarczy Francji i wprowadzić kraj w recesję. W rozmowie z radiem RTL podkreślił, że „istnieje ryzyko zatrzymania wzrostu i wejścia w recesję”, odnosząc się do wpływu ceł USA na francuskie przedsiębiorstwa. Nowe środki ogłoszone przez prezydenta USA Donalda Trumpa weszły w życie tego samego dnia – obejmują one m.in. 104-procentowe cła na towary z Chin, pogłębiając globalny konflikt handlowy.
Martin zaapelował o pilne działania mające na celu poprawę konkurencyjności francuskich firm. Według niego konieczna jest ochrona konsumpcji, co oznacza m.in. unikanie nadmiernego obciążania podatkami gospodarstw domowych i przedsiębiorstw. W jego opinii, bez takich kroków francuska gospodarka może nie wytrzymać presji wynikającej z polityki handlowej USA.
Na słowa Martina odpowiedział minister przemysłu Marc Ferracci, który w rozmowie z Franceinfo przyznał, że temat jest aktualnie dyskutowany w parlamencie. Jak zaznaczył, chodzi m.in. o możliwość obniżenia podatków produkcyjnych, które od dawna uznawane są za jedną z barier dla konkurencyjności francuskiego przemysłu. Ferracci wezwał również francuskie firmy do wstrzymania inwestycji w Stanach Zjednoczonych ze względu na napięcia handlowe między USA a Europą.
Minister spotkał się we wtorek wieczorem z przedstawicielami francuskiego przemysłu, by omówić potencjalne skutki ceł w kluczowych sektorach – od lotnictwa, przez kosmetyki, po dobra luksusowe. Podkreślił, że odpowiedź Unii Europejskiej musi być „stanowcza i proporcjonalna”, by uniknąć dalszej eskalacji, która mogłaby zagrozić miejscom pracy.