Sieć Jawa nie jest zupełnie nowym pomysłem. Kilka lat temu pod tą nazwą firma Komplex-Torus budowała grupę zakupową sklepów spożywczo-przemysłowych, które zaopatrywała w środki czystości i chemię gospodarczą. Później Komplex-Torus przyłączył się do konkurencyjnego już dziś projektu Drogerie Polskie, by ostatecznie powrócić do koncepcji budowania własnej sieci odbiorców detalicznych. Za rozwój sieci Jawa odpowiedzialny jest Paweł Drewnowski, jeszcze do niedawna dyrektor handlowy i wiceprezes zarządu w spółce Drogerie Aster. Wyraźnie widać, że doświadczenia zdobyte przy budowaniu sieci drogerii własnych Aster oraz franczyzowej A’ propos przenosi na nowy grunt.
Strategia sieci Jawa zakłada jej szeroki rozwój na bazie sklepów różnych formatów. Mają to być Jawa Czysto i Pięknie – stoiska drogeryjne w sklepach nie będących drogeriami, od spożywczych po budowlane i AGD (obecnie 103), Drogerie Jawa Partnerskie – franczyzowe (obecnie 50), Drogerie Jawa Zintegrowane – zbliżone do formuły agencji (trwają rozmowy) i Drogerie Jawa Własne (obecnie 10). Docelowo Jawa ma objąć tysiąc punktów sprzedaży.
Bez własnych drogerii nie da się budować franczyzy
Drogerie własne, jak mówi Paweł Drewnowski, dyrektor generalny sieci Jawa, będą wzorcowymi dla punktów franczyzowych, a zarazem poligonem doświadczalnym. To w nich będą testowane nowe produkty i rozwiązania. – Uważam, że bez posiadania trzonu sklepów własnych nie można stworzyć dobrego modelu franczyzowego. Musi też istnieć centrala zakupowa i zaplecze technologiczne – podkreśla Paweł Drewnowski. Nie boi się otwarcie powiedzieć, że sklepów własnych będzie systematycznie przybywać. – Własna sieć sklepów owocuje lepszymi kontaktami z dostawcami, pozwala na zaplanowanie i szybką realizację konkretnych akcji sprzedażowych i daje większy potencjał negocjacyjny – mówi Paweł Drewnowski. Drogerie własne Jawa będą otwierane w zależności od dostępności atrakcyjnych lokalizacji i rozmieszczane tak, aby nie stwarzały konkurencji dla sklepów franczyzowych, a dystrybutor nie musiał pomiędzy nie dzielić obrotu. – Do końca roku chcemy mieć około 20 drogerii własnych i około 230 franczyzowych i będziemy się starali utrzymywać takie proporcje – zapowiada nasz rozmówca.
Co i komu się opłaca?
Najbliżej standardu drogerii własnych sieci Jawa będą drogerie zintegrowane (agencyjne). To propozycja dla franczyzobiorców, którzy od początku wdrożą absolutnie pełny model sieci – od wyposażenia po asortyment i będą złączeni wspólnym systemem informatycznym. – Jesteśmy w pełni do tego przygotowani, mamy opracowany biznesplan dla takich przedsiębiorców, spisane procedury i procesy sprzedażowe i marketingowe – wyjaśnia Paweł Drewnowski. Zapisy o sieciowych standardach znajdą się również w umowach dla drogerii partnerskich (franczyzowych), ale będą one podlegały negocjacji i będą wprowadzane stopniowo, w zależności od możliwości właściciela sklepu. – Jest na rynku wiele drogerii o różnych powierzchniach, lokalizacji, modelu sprzedaży. Czy warto sprowadzać je do jednego formatu bez względu na koszty scalenia? Czy pieniądze wydane na nowe meble albo błyszczącą podłogę przełożą się na widoczne wzrosty sprzedaży? – pyta Paweł Drewnowski i od razu odpowiada: – Nigdy sklep 100- i 300-metrowy nie będą działać w jednakowym standardzie. Inwestycje w nowy, zakładany przez sieć, model sklepu często przerastają możliwości właścicieli mniejszych sklepów. Ale nie oznacza to, że nie można zbudować z nimi sieci franczyzowej i prowadzić wspólnej polityki sprzedażowej i marketingowej.
A o to de facto chodzi producentom. Jeśli każda ze stu placówek kupi choćby jakąś część towaru danego producenta, to już dajemy mu rynek zbytu, a sami możemy, korzystając ze skali zamówienia, wynegocjować lepsze ceny dla detalu. Dla obu stron ma to sens i przynosi korzyści – podkreśla.
Ciągłe inwestycje w detal
Nie wszystkie szczegóły strategii sieci Jawa jej dyrektor chce ujawniać. – To nasze know--how. Proszę zrozumieć, dziś wygra ten, kto zaproponuje najlepszy projekt na tzw. rynku tradycyjnym i zbuduje sieć dającą korzyści na linii konsument-producent-sklep-dystrybutor. My wchodzimy na rynek jako ostatni z sieci franczyzowych, ale uważam, że mamy bardzo dobrą ofertę, zaplecze firmy Komplex-Torus, czyli największego dystrybutora chemii i kosmetyków w centralnej Polsce, dającego sklepom bezpieczeństwo dostaw – mówi Paweł Drewnowski. Podkreśla, że na razie zarówno producenci, jak i dystrybutorzy, inwestują w detal. – Nie jest to złoty interes dla dystrybutora, jak niektórzy próbują przekonywać. Oczywiście, że poprzez takie działania budujemy swój rynek zbytu, ale czy jest w tym coś dziwnego? Budujemy go również dla producenta. Zapewniamy dostawy, opiekę nad sklepami przedstawicieli handlowych, którzy coraz częściej przejmują obowiązki przedstawicieli producentów, zatrudniamy koordynatorów do obsługi sieci, inwestujemy w szkolenia, nowe rozwiązania i technologie – wymienia. Sieć Jawa zatrudnia dziś siedem osób, w tym czterech koordynatorów sieci. Komplex-Torus, jej organizator, deklaruje że posiada 200 pracowników, w tym 38 przedstawicieli i marketerów. Ma podpisane umowy dystrybucyjne z 60 producentami, dostarcza towar do 2400 odbiorców, w tym 300 drogerii. Firma dysponuje w Warszawie magazynem centralnym o powierzchni 7 tys. mkw. i wykorzystuje magazyny przeładunkowe w Płocku, Łomży, Zduńskiej Woli, Siedlcach i Olsztynie.
Jaka będzie przyszłość rynku drogeryjnego?
Paweł Drewnowski nie widzi jej w czarnych barwach. Zauważa za to pozytywne zmiany w zachowaniach detalistów i producentów. Jak mówi, ci pierwsi chętniej i bardziej świadomie przyłączają się do sieci. Drudzy – dostrzegają starania integracyjne rynku tradycyjnego i wspierają je. – Jeszcze pięć lat temu, gdyby ktoś powiedział, że na polskim rynku będzie działać siedem drogeryjnych sieci franczyzowych, uznano by to za niemożliwe. A producenci absolutnie nie byli przygotowani na wsparcie takich projektów. Dziś mają już budżety na sieci franczyzowe, chcą z nami współpracować, zależy im na integracji, a przez to wzmocnieniu tradycyjnego detalu – podkreśla Paweł Drewnowski. – Myślę, że jesteśmy na takim etapie, że właściciele sklepów będą na stałe wiązać się z sieciami i świadomie wybierać różne projekty, po to, aby odróżniać się od konkurencji na swoich lokalnych rynkach. Ja uważam, że sieci franczyzowe będą się umacniać, ale dystrybutorzy będą również mocniej inwestować w konsolidacje sieci. Ten rynek ciągle ewoluuje. Ile sieci utrzyma się na rynku, czy będziemy świadkami dalszej konsolidacji, czas pokaże…
Katarzyna Bochner
fot. Drogerie Jawa
Cyber Monday, największy dzień zakupów w sieci, przeszedł do historii jako prawdopodobnie rekordowy. Już o godzinie 18:30 w poniedziałek klienci wydali około 8,7 miliarda dolarów, a dane Adobe Analytics wskazują, że wieczorne godziny szczytu miały przynieść jeszcze większe wyniki.
Pierwsze dane z Cyber Monday 2024 wskazują, że konsumenci wydawali średnio aż 15,7 miliona dolarów na minutę między godziną 20:00 a 22:00. Całkowita kwota wydatków w ten dzień osiągnęła 13,2 miliarda dolarów, co oznacza wzrost o 6,1 proc. w porównaniu z rokiem 2023. Tak dynamiczny wzrost sprzedaży online sprawił, że tegoroczny Cyber Monday jest na dobrej drodze do zapisania się jako największy dzień zakupowy w sieci w historii.
Nie tylko Cyber Monday, ale i Black Friday przyniósł imponujące wyniki. Jak wskazuje Mastercard SpendingPulse, całkowite wydatki w Czarny Piątek wzrosły o 3,4 proc. rok do roku, osiągając 10,8 miliarda dolarów. Z kolei dane Adobe Analytics pokazują, że wzrost sprzedaży online w Black Friday wyniósł aż 14,6 proc., w porównaniu do skromnego 0,7 proc. wzrostu w sklepach stacjonarnych. To dowód na to, że konsumenci coraz częściej wybierają wygodę zakupów online.
Prognozy dla całego sezonu świątecznego również wskazują na dalszy wzrost sprzedaży. Narodowa Federacja Handlu Detalicznego przewiduje wzrost sprzedaży w sklepach stacjonarnych o 2,5 proc. oraz jeszcze większy, 3,5-procentowy wzrost zakupów online. Wyniki Cyber Monday i Black Friday zdają się potwierdzać te szacunki – konsumenci planują zakupy z wyprzedzeniem, korzystając z mobilnych i komputerowych platform, które oferują większy wybór i wygodę.
Czytaj także: Black Friday, Black Week: Drogerie i sklepy marek kosmetycznych zachęcają nawet 80 proc. rabatami
Dlaczego w Europie zabroniono pisania nam, że coś jest biodegradowalne albo, że kosmetyk nie zawiera SLS? Zabijamy biurokracją własną produkcję, a wpuszczamy na rynek kompletnie niesprawdzone kosmetyki przez platformy bazarowe. Rynek produktów ekologicznych wymaga przejrzystych zasad, które będą obowiązywały wszystkich – mówi Kamilla Stańczyk, prezes i współtwórczyni firmy Eco & More w naszej rozmowie o produktach naturalnych i ekologicznych.
Czy Pani zdaniem to, że produkt/kosmetyk jest naturalny, jest dziś przewagą rynkową czy normą?
Myślę, że nie jest to już przewaga, to podstawa. Obecnie hasło naturalności jest stosowane przez wszystkich i wszędzie. Konsumenci tego wymagają, więc firmy tak właśnie określają swoje wyroby.
Konsumenci wymagają, ale czy wierzą w deklaracje marek?
Konsumenci wierzą w autentyczność, która jest niezwykle ważna. Uważam, że bardziej wierzą deklaracjom małych marek (lub lokalnych), wierzą właścicielom i lubią widzieć twarz konkretnych osób za produktami, lubią widzieć inicjatywy, ale nie wiedzą dokładnie, co oznacza sam kosmetyk naturalny, bio, eko, organic.
Czyli naturalny, ekologiczny to są tylko modne hasła, za którymi podążamy, ale bez większej świadomości?
To zależy. Kiedy odniosę się do konsumentów z naszej grupy odbiorczej, mogę powiedzieć, że są to osoby już wyedukowane i bardzo świadome. W naszej dystrybucji bezpośrednio do konsumenta lepiej sprzedają się produkty certyfikowane, dobrze opisane, ze szczegółami podające składy, kraj pochodzenia, certyfikaty, badania. Wcale nie sprzedają się najlepiej masowe marki.
Mamy w ofercie także tzw. naturalne produkty, ale sprawdzamy je pod względem składu, weryfikujemy, co jest w tych 2–3 proc., które według normy ISO16128 określają procent zawartość składników naturalnych. Sprawdzamy opakowania, ślad węglowy, wymagamy od naszych dostawców pełnej informacji BDO, co naprawdę czasami sprawia, że jesteśmy traktowani jak szaleńcy. Wielu producentów na świecie twierdzi, że to wymysły i jakieś lokalne polskie widzimisię.
Szczerze mówiąc, prawdziwie ekologiczny kosmetyk... Cóż, to taki, którego nie ma. Po prostu trzeba mniej kupować, mniej wyrzucać, rozumieć konsekwencje, rozumieć relacje między ekosystemem a organizmami, czuć empatię, czuć sprawczość, być odpowiedzialnym. Same trudne rzeczy.
Jednak ciągle dostajemy badania, z których wynika, że konsumenci są gotowi zapłacić więcej za kosmetyk przyjazny planecie, ekologiczny, naturalny – tu określenia stosowane są zamiennie. Czy to tylko deklaracje?
Niewielka grupa klientów zapłaci więcej za kosmetyk ekologiczny. Tak, to prawda. Ci klienci są świadomi, wierzą certyfikatom, spróbowali może już tych jakościowych produktów albo po prostu się boją – tak jest w przypadku rodziców malutkich dzieci. Boją się, że niesprawdzony produkt za 5 złotych przyczyni się do uszczerbku na zdrowiu dziecka lub sprawi kłopot, z którego trudno będzie wyjść.
Co do osób dorosłych i ich własnej pielęgnacji, to uważam, że nie ma masowego zrozumienia, co znaczy stwierdzenie z badań konsumenckich „uwzględniać ekologię przy zakupie produktów kosmetycznych". Każdy ma swoją wizję, na czym polega ta ekologia. Potrzebujemy rozumieć konsekwencje swoich działań, a to wymaga edukacji. Nasze dzieci będą to rozumiały, my nie za bardzo.
Znam wiele osób, które powiedziały mi, że spróbowały szamponu w kostce, ale on nie działał, ciężko się mydlił, włosy były suche i brzydkie, poza tym to mydło pomyliło im się zaraz z mydłem do ciała i już nie chcą takiej ekologii. Inna osoba stwierdziła, że te ekologiczne produkty nie działają, bo nie ma efektu błyszczącej tafli włosów jak w reklamie.
Wielu konsumentów podąża za hasłami: „plastik do opakowań naszych produktów jest wydobywany z oceanu" albo „ratujemy żółwie", albo „posadziliśmy drzewa". Natomiast kiedy przychodzi do decyzji przy półce, kierują się ceną lub konkursem, w którym do wygrania jest wycieczka, na którą polecą… samolotem. To wszystko jest ludzkie, lubimy czuć się dobrze z naszymi decyzjami, nasze dobre samopoczucie to nie tylko kwestia masażu szyi czy sensualnej kąpieli, ale też potrzeba poczucia, że spełniło się dobry uczynek. A przecież spełniło się. Drzewa posadzone.
Sarkazm. Czuję i rozumiem. Jak dużym problemem dla branży kosmetycznej jest więc zjawisko greenwashingu?
Myślę, że tylko w niewielu przypadkach to celowe działanie. Naprawdę z natury nie lubimy oszukiwać innych, bo źle się z tym czujemy – w większości przypadków oczywiście. Przepisy zmieniają się tak szybko, że dość trudno za nimi nadążyć. Co właściwie uważać za greenwashing, a czego nie?
Tak jak mówiłam wcześniej, większość producentów ma teraz „naturalne" produkty, bo tego chce rynek, więc jak wyróżnić się z szumu komunikacyjnego? Prawdziwe USP byłoby wtedy, gdyby można było napisać na opakowaniu: „nie zawiera SLS", „produkt bez oleju palmowego" – co można napisać na żywności – „składniki biodegradowalne".
Marka kosmetyczna, jak każda inna, stawia sobie jakąś misję, jakąś wizję świata, który chce kreować. I może jej wizją są produkty bez SLS? Dlaczego nie może tego zakomunikować? Dlaczego nie może powiedzieć, że używając jej szamponu na łódce, na morzu, ograniczymy wypływ substancji przyczyniających się do zanieczyszczeń, takich jak silikony będące mikroplastikiem?
Jakie obszary Pani zdaniem wymagają więc uporządkowania w kontekście produktów naturalnych, ekologicznych w formułach, opakowaniach, aby konkurencja na rynku stała się uczciwa?
W żywności jest to całkiem dobrze określone, jest „zielony listek" i są dobre standardy. Teraz opracowywane są też koncepty związane z pakowaniem zdrowej żywności i z jej cyklem życia, np. daty ważności. W kosmetykach także powinny powstać przejrzyste zasady. Ja opieram się na ekologiczności produktów z certyfikatem grupy Cosmos oraz na zrozumieniu, jak produkt powstał i co się z nim stanie po zużyciu. Uczę się cały czas.
Lawenda z upraw ekologicznych ma inne właściwości niż lawenda z pestycydami. Wiemy coraz więcej o długofalowym wpływie substancji na nasz organizm i na przyrodę. Dogadajmy się co do standardów dla całej Unii Europejskiej, a nie działajmy w jednym kraju tak, a w drugim inaczej.
Co więcej, chrońmy nasz rynek przed napływem niesprawdzonej oferty kosmetycznej z Temu, Aliexpress itp. Nikt nie zakazuje produkcji w Chinach, Indiach, Wietnamie, Korei, ale bądźmy konsekwentni w dopuszczaniu niezbadanych kosmetyków na nasz rynek.
Czy Pani zdaniem największe sieci drogeryjne mogłyby mieć swój udział w uporządkowaniu ekologicznych standardów w kosmetykach, czy wprost przeciwnie – to one wprowadzają na rynku zamieszanie poprzez nie do końca zdefiniowane swoje projekty, czy ich niejasne zasady, np. oznaczanie i promowanie produktów jako ekologicznych, naturalnych, choć takie nie są?
Drogerie już mają swój udział w kształtowaniu postrzegania przez konsumenta naturalności vs ekologiczności. Proszę wejść do którejkolwiek większej drogerii. Na pewno będzie tam półka „Produkty naturalne". A potem proszę sięgnąć po kosmetyki, które tam stoją. Na 10 marek może jedna ma certyfikat i raczej nie będzie to marka polska. Dosłownie dwa wyjątki na masowym rynku mają certyfikaty, i to na wybrane linie produktowe. I ja rozumiem to podejście, po prostu produkty ekologiczne nie sprzedają się tak dobrze na masowym rynku jak produkty tzw. naturalne, bo normalnie są droższe (chociaż patrząc na liczby, to inflacja w produktach konwencjonalnych jest wyższa niż w produktach certyfikowanych).
A nasza rozmowa jest o tym, co to właściwie znaczy to „naturalne" vs „ekologiczne". I nadal nie wiemy.
Drogerie to biznesy i nie one są od kreowania zasad na rynku, lecz ustawodawca. I tak już teraz producenci, dystrybutorzy, sieci handlowe, drogerie robią w tym temacie więcej niż rządzący, którzy nie mogą dogadać się co do butelek, a co dopiero czy lawenda powinna być z upraw eko czy nie, żeby kosmetyk nazwać ekologicznym.
Obecnie największe sieci i drogerie w swoich „formatkach" mają coraz częściej pole związane z certyfikatami. Wegańskość, grupa Cosmos, olej palmowy, kraj pochodzenia, alergie, bioplastik, niewycinanie lasów i wiele innych. To jest świetne oddolne działanie i myślę, że jako konsumenci chcemy mieć po prostu wybór i móc sobie sortować produkty nie tylko po sposobie używania, ale może też po kraju pochodzenia, certyfikacie, składnikach. To jest wielki projekt i sama próbuję go u siebie wdrożyć w sprzedaży B2C i B2B. A jednej bazy danych nie ma.
Może jest to więc plan na start-up, który zaciągałby rejestry produktów z organizacji typu Ecocert, Vegan Society i po wpisaniu kodu EAN wpinał taki filtr do platformy online? Na opakowaniu certyfikat musi być, tylko skąd wiadomo, że jest prawdziwy? Ostatnio Dominika Chirek @naturalnieproste obnażyła jedną polską firmę, która umieściła logo Ecocert, nie mając do niego prawa. Zakończę niepokojąco: Jak tu się odnaleźć w gąszczu tych obrazków?