Przeprowadzone przez firmę Market Side badania rynku detalicznego w Polsce potwierdziły, nienotowane dotychczas, iście ekspresowe tempo rozwoju sieci dyskontowych. Pod koniec grudnia ub.r. funkcjonowały na naszym rynku 2952 sklepy czterech sieci: Biedronka, Lidl, Netto i Aldi. W 2011 roku na jeden dyskont przypadało średnio 14 600 potencjalnych klientów, a obecnie jest to 12 900. Ponad połowa dorosłych Polaków ma dziś dyskont w zasięgu kilometra od miejsca zamieszkania.
Biedronka utrzymuje przewagę nad konkurencją. Szukając potencjału do dalszego rozwoju, jako pierwsza sieć wchodzi na zauważalną skalę na wieś. Ponadprzeciętne nasycenie dyskontami występuje też w małych miastach. Jednocześnie nadal istnieją możliwości wzrostu, szczególnie w dużych i średnich ośrodkach oraz w województwach mazowieckim, łódzkim, śląskim, małopolskim i świętokrzyskim.
Drapieżna ekspansja
Dyskonty postrzegane są przede wszystkim jako zagrożenie dla tradycyjnego handlu, głównie niezrzeszonego. Coraz dotkliwiej ich drapieżną ekspansję odczuwają drogerie. Wystarczy spojrzeć na akcje cenowe organizowane przez Biedronkę z dostawcami kosmetyków. Liderowi sieci dyskontów pewnie trudno odmówić, bo producentom zależy na dobrych kontaktach z jego właścicielem – grupą Jeronimo Martins, do której należy również sieć drogerii Hebe.
Dyskonty zaczynają być groźne również dla hiper- i supermarketów. Badanie wykazało, że w trzykilometrowej strefie wokół statystycznego hipermarketu działa już ponad siedem placówek dyskontowych. Najsilniej zagrożone ekspansją tego formatu okazują się hipermarkety sieci Real i E.Leclerc. „Najbezpieczniejszy” wydaje się Auchan, gdyż jego sklepy zlokalizowane są w większości na obrzeżach dużych aglomeracji, gdzie wpływ dyskontów jest ograniczony.
Także dla supermarketów ekspansja dyskontów staje się poważnym problemem. Market Side przeprowadził analizę sytuacji 190 supermarketów, skupionych w 13 sieciach. Okazało się, że trzy czwarte tych placówek ma w promieniu kilometra średnio dwa sklepy dyskontowe. Najsilniej oba formaty konkurują w ośrodkach liczących od 50 tys. do 100 tys. mieszkańców. Najbardziej z powodu niepożądanego sąsiedztwa cierpią sklepy sieci Piotr i Paweł oraz E.Leclerc, zaś najmniej narażone na konkurencję dyskontów są Dino i SPAR, gdyż wiele ich placówek działa na wsi, gdzie sklepy dyskontowe pojawiają się jeszcze stosunkowo rzadko.
Kanibalizm w modzie?
Dyskonty konkurują również oczywiście same ze sobą – i to coraz wyraźniej. Szczególnie dobrze widać to zjawisko na zachodzie naszego kraju i na Śląsku. W woj. śląskim sam Aldi, a więc najmniej liczna sieć dyskontów, dorobił się już 27 placówek. Market Side prognozuje, że Biedronka uruchomi w br. 275 sklepów, a liczbę 3000 placówek osiągnie na koniec w 2015 roku (zgodnie z zapowiedzią operatora). – Docelowy potencjał rynku dyskontów w Polsce oceniamy na 5 tys. sklepów – mówi Maciej Bartmiński z Market Side. (WN)
W marcu 2025 roku wartość BaseLinker Index, wskaźnika mierzącego kondycję polskiego e-commerce, osiągnęła rekordowe 153 punkty. Dla porównania, w lutym wynosiła ona 120 punktów, a w marcu 2024 roku – 136 punktów. Oznacza to nie tylko znaczący wzrost w skali miesiąca (o 27,7 proc.), ale także solidną poprawę rok do roku. Warto przypomnieć, że wartość wyjściowa indeksu, ustalona w styczniu 2022 roku, wynosiła 100 punktów.
Analiza danych z 3 tysięcy największych polskich sklepów internetowych pokazuje, że całkowita sprzedaż online w marcu 2025 roku była wyższa niż rok wcześniej o 12 proc. Co ciekawe, zarówno sprzedaż krajowa, jak i zagraniczna zanotowały wzrosty: odpowiednio o 11,3 proc. i 15,9 proc. Sprzedaż cross-border stanowiła 17,13 proc. całkowitej sprzedaży polskich e-commerce’ów.
Wśród najlepiej rozwijających się kategorii znalazły się te, które już wcześniej wykazywały wysoką dynamikę wzrostu: „supermarket”, „zdrowie i uroda” oraz „dom i ogród”. Dane za marzec potwierdzają utrzymujący się trend rosnącego zainteresowania konsumentów zakupami online w tych segmentach, co może być sygnałem do dalszego rozwoju oferty i logistyki w tych obszarach.
Patrick Martin, przewodniczący francuskiego stowarzyszenia pracodawców Medef, ostrzegł w środę, że nowe amerykańskie cła mogą zahamować wzrost gospodarczy Francji i wprowadzić kraj w recesję. W rozmowie z radiem RTL podkreślił, że „istnieje ryzyko zatrzymania wzrostu i wejścia w recesję”, odnosząc się do wpływu ceł USA na francuskie przedsiębiorstwa. Nowe środki ogłoszone przez prezydenta USA Donalda Trumpa weszły w życie tego samego dnia – obejmują one m.in. 104-procentowe cła na towary z Chin, pogłębiając globalny konflikt handlowy.
Martin zaapelował o pilne działania mające na celu poprawę konkurencyjności francuskich firm. Według niego konieczna jest ochrona konsumpcji, co oznacza m.in. unikanie nadmiernego obciążania podatkami gospodarstw domowych i przedsiębiorstw. W jego opinii, bez takich kroków francuska gospodarka może nie wytrzymać presji wynikającej z polityki handlowej USA.
Na słowa Martina odpowiedział minister przemysłu Marc Ferracci, który w rozmowie z Franceinfo przyznał, że temat jest aktualnie dyskutowany w parlamencie. Jak zaznaczył, chodzi m.in. o możliwość obniżenia podatków produkcyjnych, które od dawna uznawane są za jedną z barier dla konkurencyjności francuskiego przemysłu. Ferracci wezwał również francuskie firmy do wstrzymania inwestycji w Stanach Zjednoczonych ze względu na napięcia handlowe między USA a Europą.
Minister spotkał się we wtorek wieczorem z przedstawicielami francuskiego przemysłu, by omówić potencjalne skutki ceł w kluczowych sektorach – od lotnictwa, przez kosmetyki, po dobra luksusowe. Podkreślił, że odpowiedź Unii Europejskiej musi być „stanowcza i proporcjonalna”, by uniknąć dalszej eskalacji, która mogłaby zagrozić miejscom pracy.