Podobno w Veronie szykują się duże zmiany i nie dotyczą tylko oferty?
Przede wszystkim porządkujemy asortyment i kategorie. – Eliminujemy produkty słabiej – rotujące. Stawiamy na kosmetyki bardzo dobre jakościowo i atrakcyjniejsze pod względem marży. Zależy nam też na tym, żeby lepiej zarabiali kontrahenci, z którymi prowadzimy biznes, i chcemy także sami zarabiać. Wychodzimy z niższej półki cenowej. Myślę, że do końca roku zrealizujemy cel, który sobie postawiliśmy, ale pierwsze efekty zmian będą widoczne już jesienią.
Czy wchodzicie w nowe kategorie?
Nie, z obecnymi jest co robić (śmiech). Najważniejsze dla nas są cztery kategorie – kosmetyki do makijażu, perfumy, pielęgnacja, kosmetyki do koloryzacji włosów. Będziemy je rozwijać. Które przede wszystkim, będzie zależało od zapotrzebowania rynku. Będziemy reagować na bieżąco na sygnały od naszych odbiorców i od konsumentów.
Verona ma takie możliwości, żeby elastycznie podchodzić do produkcji?
Technologiczne na pewno. Musimy natomiast rozbudować zespół marketingu, trade marketingu i sprzedaży. Do rozwoju, który jest naszym celem, potrzebni są ludzie.
Czy jakieś marki znikną z rynku?
Nie. Marki pozostaną, ale wyrównujemy ich poziom jakościowy i cenowy. Budujemy stabilną ofertę dla odbiorców krajowych i na eksport. Marką wiodącą w kosmetykach kolorowych, w których się specjalizujemy, pozostaje Ingrid. Na niższej półce cenowej znajdowały się kosmetyki Vollare i Butterfly, które do tej pory w większym stopniu niż w Polsce były dostępne za granicą. Teraz szerzej wprowadzamy je na krajowy rynek. Po zmianach będą dużo lepsze, uporządkowane pod względem graficznym, z właściwym przekazem marketingowym i skierowane do innych kanałów dystrybucyjnych.
Również do dyskontów?
Nie umiem dziś odpowiedzieć na to pytanie. Zobaczymy, jak ułoży się rynek. Nie my go zmieniamy, my możemy się tylko do niego dopasować. W zależności od tego, jak będzie się kształtował, tak będziemy prowadzić naszą strategię sprzedażową.
Jaki jest powód tej rewolucji, którą wprowadzacie w asortymencie?
Zmieniają się oczekiwania konsumentów i naszych partnerów biznesowych. Szukają dobrych, bardziej zaawansowanych technologicznie produktów.
A ciągle słyszy się, że mamy rynek ceny.
Moim zdaniem szala przeważa raczej na stronę jakości. Polacy wbrew temu, co mówią niektórzy politycy, bogacą się. Mamy większą siłę nabywczą, chcemy lepszej jakości produktów i lepiej podanych. Generalnie dla konsumenta liczy się jakość i cena, w tej kolejności. Dla sklepu – marża.
Czy będziecie produkować marki własne?
Będziemy je robić na zlecenie dla sieci handlowych i dla firm z naszej branży. Mamy nowoczesne multifunkcyjne, włoskie linie produkcyjne. Ich potencjał dzięki produkcji marek własnych będzie mógł być w pełni wykorzystany.
Verona do tej pory była silniejsza w eksporcie niż w sprzedaży krajowej. Jak jest teraz?
Nadal przeważa sprzedaż na eksport. Nasze kosmetyki są dostępne w ponad 60 krajach na świecie. Ostatni rok był wprawdzie niespokojny, z powodu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego zmieniła się sytuacja w tym regionie, a mniejsza siła nabywcza miała wpływ na obroty, ale nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Poza tym od dawna zdobywamy nowe rynki eksportowe. Interesująca jest Afryka, bardzo perspektywiczna Azja. Jest też wiele rynków, na których jeszcze nas nie ma, ale na pewno na nich będziemy.
A krajowy rynek, jakie widzi Pan na nim tendencje?
Nadal ewoluuje. Mamy dyskonty, które zaczynają wprowadzać kosmetyki na szerszą skalę, tzw. tradycję, która moim zdaniem cały czas nie może odnaleźć swojej drogi biznesowej, i nowoczesne sieci drogeryjne. Powstają nowe, ciekawe przedsięwzięcia, jak Kontigo. Napawa optymizmem nowy rozdział w życiu drogerii Natura, która po przejęciu przez poważnego właściciela rozwija skrzydła.
Sieci drogeryjne mają dla nas, producentów, największe znaczenie. Wyspecjalizowane, skupione na kosmetykach, dystansują wielkopowierzchniowe markety, które nie potrafią sobie poradzić z kosmetycznym asortymentem, bo traktują go na równi z innymi produktami FMCG.
Hipermarkety chciałyby mieć takie same obroty na kosmetykach jak na mięsie i warzywach. Nie patrzą na specyfikę kategorii, na rotację i na marże – na kosmetykach są one dużo wyższe niż na artykułach spożywczych, ale żeby je uzyskać, trzeba się kosmetykami umiejętnie zająć. Dopóki hipermarkety tego nie zrozumieją, nie będą mieć w kategorii kosmetycznej dobrych wyników.
A kosmetyki w aptekach?
Myślę, że każda firma kosmetyczna w Polsce szuka dziś nowych kanałów dystrybucji. My też, ale to przyszłość. Do wejścia do tego kanału sprzedaży trzeba się dobrze przygotować.
Czy chciałby Pan zobaczyć w Polsce jakąś nową, zachodnią sieć drogeryjną?
Sieci zachodnie, jak choćby Dm, opierają się na markach własnych. To nie jest korzystne z punktu widzenia producentów, więc najogólniej mówiąc, za tego rodzaju sieciami nie tęsknimy. Zależy nam na partnerach, którzy potrafią utrzymać równowagę między swoją marką a markami dostawców. Myślę też, że zagęszczenie sieci drogeryjnych w Polsce jest na tyle duże, że gdyby chciała pojawić się kolejna, musiałaby przejąć już istniejącą. Tymczasem sieci, które mają dobre lokalizacje i wyniki finansowe, nie są na sprzedaż. Lokalizacja jest podstawą sukcesu i żadna sieć zachodnia nie zdecyduje się na wejście do Polski, jeśli nie będzie pewna, że ma gdzie otwierać swoje sklepy. Sądzę jednak, że na rynku będą jeszcze zmiany i przejęcia pomiędzy sieciami.
A pomiędzy producentami?
Prawdopodobnie też. Wielkość firmy będzie miała znaczenie. Do Polski wchodzą nowi dystrybutorzy zachodnich marek, mają większe pieniądze na reklamę i marketing. Mniejsze, lokalne firmy mogą sobie nie poradzić z globalną strukturą polskiego rynku. Albo ktoś je przejmie, albo będą musiały ograniczyć się do bycia wytwórcami marek własnych dla innych. Dziś mamy przerost kosztów marketingowych nad kosztami produkcji, trzeba bardzo dużo wydawać, żeby zaistnieć. I cały czas trwa wojna cenowa między sieciami handlowymi, która osłabia je same, ale też producentów. Sztuką nie jest wyprodukować, tylko sprzedać z zyskiem. Tymczasem głębokie promocje, rabaty rzędu 40 procent, powodują, że konsumenci nie kupują w stałych cenach, „skaczą” od promocji do promocji. Mamy ciągłe zamieszanie na rynku i nikt godziwie nie zarabia. To jest krótkowzroczna polityka nastawiona na zrobienie wyniku w danym miesiącu lub kwartale. Droga, która prowadzi donikąd.
Czy to się da zmienić?
Myślę, że tak, jak rynek się uporządkuje. Sklepów jest za dużo, część będzie musiała odpaść. Pozostaną te, które rozumieją, że biznes musi przynosić zysk, że nie chodzi o to, żeby tylko przetrwać.