StoryEditor
Beauty
18.12.2016 00:00

RED LIPSTICK MONSTER

Wizażystka, która sztuki malowania uczyła się od angielskojęzycznych vlogerek. Wykształcona kosmetolog i pedagog, która nie mogąc znaleźć wymarzonej pracy, uczy sztuki makijażu w internecie. Ewa Grzelakowska-Kostoglu, twórczyni Red Lipstick Monster – najpopularniejszego kanału urodowego na polskim YouTubie.

Spotykamy się na IV Forum Branży Kosmetycznej, podczas którego Pani obecność wzbudziła ogromne zainteresowanie przedstawicieli firm kosmetycznych oraz sieci drogeryjnych. Nic dziwnego – spotkali osobę, od której zależy to, czego dziewczyny i młode kobiety poszukują w drogeriach. Na jak dużą grupę konsumentek realnie ma Pani wpływ?

Kanał Red Lipstic Monster na YouTubie subskrybuje ponad 800 tys. osób, a rekordowe filmy miały 3 mln wyświetleń]. Ponad 0,5 mln obserwuje moje treści na Facebooku i tyle samo na Instagramie. Każdego snapa ogląda ponad 100 tys. użytkowników Snapchata. To efekt mojej 4,5-letniej działalności w internecie. I chciałabym zaznaczyć, że popularność kanału i profili rosła samoistnie i stopniowo, bez jakichkolwiek zdumiewających czy tym bardziej skandalicznych wydarzeń, które mogłyby mieć wpływ na nagły przyrost tzw. followersów.                                                          

Kto ogląda te filmy i czyta wpisy, a zatem na jakich użytkowników internetu ma Pani wpływ?

Najliczniejszą grupę stanowią kobiety w wieku 18-24 lat. Następnie – 25-30. Sporo jest też dziewczyn młodszych niż 18-latki. Kobiet po trzydziestce jest mniej niż 10 proc. Wśród subskrybentów mam też 14-15-proc. grupę mężczyzn.

Co zdecydowało, że zaczęła Pani pokazywać makijaże i opowiadać o kosmetykach w internecie?

Makijażem zainteresowałam się dość późno, bo dopiero w trakcie studiów. Moimi pierwszymi kosmetykami były tusz do rzęs i przeterminowane cienie do powiek. Miałam natomiast dobre nauczycielki – vlogerki z angielskojęzycznego YouTube'a, więc szybko zaraziłam się ich pasją. Od tego momentu zgłębianiu tajników makijażu poświęcałam każdą chwilę. Dla mnie nie było to zajęcie okazjonalne, tylko codzienne próby, eksperymenty, które wykonywałam na sobie lub koleżankach.

Z czasem zaczęłam też malować modelki do sesji zdjęciowych. Gdy skończyłam studia – najpierw kosmetologię, a potem pedagogikę – czułam się już dość pewnie w zawodzie makijażystki. Miałam swoje klientki, czasem poprowadziłam jakieś szkolenie. I wtedy zamarzyłam sobie, by uczeniem makijażu zająć się zawodowo. Mieszkałam wtedy we Wrocławiu, więc szukałam pracy na tamtejszych uczelniach z kierunkami makijażowymi, w kosmetycznych szkołach policealnych, a także jako szkoleniowiec marek kosmetycznych. Nikt jednak nie był zainteresowany współpracą ze mną. Wtedy pomyślałam o YouTubie i o tym, że w jego polskojęzycznej części brakuje kogoś, kto oferowałby praktyczne porady makjiażowe. Postanowiłam, że spróbuję wypełnić tę lukę. Internet dawał mi to, czego potrzebowałam – możliwość uczenia innych, mówienia do ludzi, dzielenia się swoją pasją. Uznałam, że nic nie tracę, a zyskać mogę nowe umiejętności – tworzenia filmów, samoprezentacji, jasnego wysławiania się, mówienia o konkretach. Postanowiłam, że spróbuję, a potem zobaczę, co będzie.

Jakie były początki?

Do tej pory pamiętam stres związany z kręceniem pierwszego filmu, a potem z jego udostępnieniem. Równocześnie było to ogromnie emocjonujące – czekanie na to, jaki będzie odzew, ile osób obejrzy film, kto go skomentuje i jakie to będą komentarze. Te emocje, a także potrzeba dzielenia się swoimi umiejętnościami spowodowały, że na jednym filmie się nie skończyło. Chciałam robić to nadal, choć miałam świadomość, że sposób przekazu nie jest doskonały. Teraz wiem, że na początku popełniłam tyle błędów, ile tylko się dało. Na szczęście zarząd YouTube'a dostrzegł w tych moich staraniach jakiś potencjał, bo zaprosił mnie na szkolenie z realizacji filmów do swojej centrali w Londynie. Moje materiały miały to, co na YouTubie najcenniejsze, czyli osobę z pasją. Umiejętności dzielenia się nią czyli realizacji filmów postanowili mnie nauczyć. Nadal, z każdym kolejnym odcinkiem, udoskonalam swoje umiejętności w tej dziedzinie. Ostatnio bardzo pomaga mi mój mąż.

A tematy filmów? Czy po tylu latach konwencja porad makijażowych się nie wyczerpała?

O nie! Na każdy temat wykorzystany do zrealizowania filmu przypada 10 innych, które pozostały w fazie pomysłu lub musiały czekać na swój moment. Makijaż to moja prawdziwa pasja, uwielbiam się nim zajmować, testować nowe produkty, dlatego wciąż pojawiają się jakieś koncepcje kolejnych odcinków. Niezwykle inspirujący są też moi widzowie. To dla nich kręcę te filmy, dlatego wiele z nich jest odpowiedzią na ich potrzeby, zapytania czy wątpliwości.

Czy pokazując makijaż, zawsze mówi Pani o tym, jakimi produktami został wykonany?

Tak, a jeśli któryś bym przez przeoczenie pominęła, bardzo szybko zostałabym o niego zapytana. Moi subskrybenci to bardzo wnikliwi obserwatorzy. Chcą wiedzieć wszystko. Podaję więc marki produktów oraz ich dokładne nazwy, a także informuję, gdzie je można kupić. Robię to nie dlatego, że to mi się finansowo opłaca. Wymuszają to moi widzowie, którzy nie tylko chcą poznać daną technikę makijażową, chcą też dowiedzieć się, dzięki jakim konkretnym produktom można dany efekt osiągnąć.

Jakie kosmetyki Pani lubi i poleca?

Produkt musi mnie czymś zainteresować, musi być wyjątkowy z jakiegoś powodu. Uwielbiam wyszukiwać takie kosmetyki, które są w dobrej cenie, ale przy tym świetne jakościowo. Nie unikam tych z wyższej półki, za których jakość trzeba zapłacić konkretną kwotę. Robię filmy dla różnych widzów, o różnych potrzebach i portfelach. Sama, gdy wybieram kosmetyki dla siebie, lubię czasem zainwestować w coś bardziej luksusowego. Innym razem chcę mieć ogromny wybór kolorów i nie wydać za dużo pieniędzy. Tak samo postępują Polki. Pozostaje cieszyć się, że to, co lubię i wybieram, pokrywa się z zapotrzebowaniem moich widzów.

Czy kreuje Pani trendy czy podąża za nimi? I jaki jest ten najmocniejszy trend sezonu, a co będzie nim w przyszłości?

Czasem mówię o świeżym, ale już znaczącym trendzie, a czasami pokazuję coś, co szerszym trendem ma szansę stać się dopiero niebawem. A co do najmocniejszych trendów sezonu – z pewnością mat na ustach. To już trwa od jakiegoś czasu, ale obecnie mamy do czynienia z wersją zmaksymalizowaną – w ruch idą płynne matowe pomadki i wszystkie inne matowe formuły do stosowania na ustach. A przy tym – dla odmiany, jako kontrast z matem na ustach – skóra ma pozostać naturalna i rozświetlona. A więc mat ust w połączeniu z blaskiem cery! Mocnym trendem są też brwi – mocne, wyraźnie zaznaczone. Myślę, że w przyszłości będziemy iść w stronę delikatniejszego ich podkreślenia, ale z większą paletą rozmaitych rozwiązań makijażowych. Kobiety dopiero zaczynają zdawać sobie sprawę z licznych możliwości stylizacji brwi. A dają je produkty, których coraz więcej pojawia się na rynku. Już niedługo będziemy chciały mieć ich kilka, nie tylko ten jeden, którym można zrobić brew podstawową. W końcu będzie można zaszaleć (śmiech). Tymczasem na razie kobiety myślą, że bawić się można jedynie makijażem na powiekach – zagrać kolorem, kreską – czy ewentualnie poszaleć z makijażem ust. Niebawem przyjdzie pora na brwi.

Publikując vlogi, trzeba być gotowym na to, że komunikacja odbywa się w obie strony i że ma Pani być może wpływ nie tylko na czyjś makijaż, ale i życie. To duża odpowiedzialność?

Owszem, ale dla mnie to nic kłopotliwego. Tego właśnie pragnęłam, marząc o uczeniu innych. Odpowiedzialność za to, co mówię, czuję cały czas – od pierwszego followersa i nie zmieniło się to ani trochę, gdy jest ich teraz tak wielu. Jestem w stałym kontakcie z widzami moich filmów, zawsze odpowiadam na pytania, które pojawiają się w komentarzach. Tego wymaga bycie rzetelnym i prawdziwym, dla mnie to naturalne. Cieszę się, że ludzie mi ufają, ale wynika to z tego, że nigdy nikogo nie okłamałam, nie namawiałam do czegoś, co nie spełniało oczekiwań, standardów. Czuję odpowiedzialność za każde słowo i myślę, że to dzięki temu zapewniłam sobie taką pozycję.

O co pytają widzowie kanału Red Lipstick Monster?

Z reguły odnoszą się do tematu filmu, ale dużo jest także pytań niezwiązanych z opublikowanym materiałem. Często są one inspiracją do moich kolejnych filmów. Są też takie, które pojawiają się wciąż na nowo – o to, jaki korektor wybrać, by zatuszować cienie pod oczami, jaki krem stosować, by skóra się nie świeciła, jak dobrać podkład do odcienia skóry. Bywa, że pytania są bardzo konkretne, o to, co sądzę o produkcie i czy będzie on odpowiedni w danym przypadku.

A czy zdarzają się pytania osobiste? Jest Pani popularną postacią vlogosfery, a do tego bardzo wyrazistą, za czym z pewnością idzie zainteresowanie Pani prywatnością.

Jest grupa osób, którym chętnie opowiadam o tym, co u mnie słychać, gdyż jesteśmy sobie bliscy. Jednak dla ogromnej rzeszy moich obserwatorów pewne sprawy muszą pozostać tajemnicą. Ale nie, nie denerwuje mnie to, że kogoś interesuje moja prywatność. Tak to już jest i tyle.

Cena popularności? Czuje się Pani celebrytką?

Być może jestem przez niektórych tak postrzegana, ale dla mnie to nie ma znaczenia. Nie wpływa to na to, co robię i jak podchodzę do rozmaitych rzeczy. Nadal robię to, co kocham, i w taki sposób, jaki wydaje mi się słuszny.

Rozmawiamy tuż przed premierą Pani drugiej książki. Pierwsza dotyczyła makijażu i była najlepiej sprzedającym się poradnikiem 2015 roku. Jaka jest tematyka nowego dzieła?

„Tajniki DIY” to 50 przepisów na samodzielne wykonanie różnych rzeczy. W większości są to proste do zrobienia, ale przydatne kosmetyki. Bardzo ważne jest to, że do ich przygotowania wystarczą łatwo dostępne składniki. Większość z nich mamy zwyczajnie w domach, a jeśli nie, to wystarczy wizyta w pobliskim sklepie lub w dowolnej aptece. Z doświadczenia wiem, że nie ma nic gorszego niż przepis na coś, co bardzo chcesz zrobić, bo wygląda pięknie i zachęcająco, a lista składników, których połowy nie znasz nawet z nazwy, sprawia, że musisz zrezygnować.

Jest Pani pozytywną i energetyczną osobą, więc to pewnie nie koniec pomysłów na realizację różnorodnych zainteresowań?

Rzeczywiście mam pewne plany, nawet dość odważne. Ale na razie nie mogę nic zdradzić, gdyż są na bardzo początkowym etapie koncepcyjnym.

Zainteresowanych musimy więc odesłać na YouTube, Facebook, Instagram i Snapchat, aby na bieżąco śledzili Pani poczynania.

Będziemy w kontakcie – to mogę obiecać (śmiech).

Zatem do zobaczenia.

Rozmawiała Anna Zawadzka-Szewczyk

ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Zapachy
20.12.2024 08:10
Chanel No 5, Baccarat czy Delina? Zaskakujące wybory perfumowe celebrytów

Gangsta raper używa jednych z najbardziej uwodzicielskich kobiecych perfum, a Taylor Swift stawia na uniseksowy klasyk Toma Forda. Jakie zapachy upodobały sobie gwiazdy i celebryci?

Chyba nie ma osoby, która automatycznie nie kojarzyłaby Marilyn Monroe z perfumami Chanel No 5. Wypowiedź aktorki, mówiącej o ubieraniu się przed snem jedynie w “parę kropel” Chanel, liczy sobie ponad 70 lat. Marilyn i jej ulubione perfumy przeszły do legendy, a żadnemu innemu artyście nie udało się tej sztuki powtórzyć – przynajmniej nie na taką skalę.

image
Reklama Chanel No.5 z Marilyn Monroe w roli głównej ukazała się dopiero w 2013, dzięki archiwalnym materiałom z MM
fot. media

Twarze z reklamy i bezinteresowni “nosiciele”

Celebryci mają swoje ulubione zapachy, które towarzyszą im na co dzień. Często stanowią element współpracy marketingowej gwiazdy z marką perfumeryjną (np. Julia Roberts + La Vie est Belle Lancome, Cate Blanchett + Si Armani, Dua Lipa + Libre YSL). Ale w wielu przypadkach artyści chwalą się używanymi zapachami bezinteresownie – gdy zapach staje się elementem budowy ich indywidualnego, oryginalnego wizerunku, lub gdy po prostu lubią dany zapach, dobrze się z nim czują, i chcą się tą informacją podzielić z ciekawskimi fanami lub dziennikarzami.

Zapachy wybierane przez gwiazdy są równie różnorodne, jak one same. Możemy znaleźć wśród nich zarówno klasyczne kompozycje, jak i nowsze – awangardowe, niszowe, czasem też po prostu zaskakujące w kontekście wizerunku danego artysty.

Sto lat na rynku

Chanel No. 5 to zapach kultowy i klasyczny. Trudno w to uwierzyć, ale pierwsze flakoniki trafiły na rynek ponad sto lat temu: w 1921 roku. Zapach ten całkowicie bezinteresownie wypromowała Marilyn Monroe, mówiąc o nim w zmysłowym kontekście podczas wywiadu w 1952 roku. 

image
25-letnia Lily-Rose Depp została twarzą odmłodzonej wersji Chanel No 5
fot. mat. prasowe

“Piątka” jest produkowana do dziś i wciąż posiada swoje zwolenniczki, mimo że po wielu zmianach formuły pozostaje cieniem dawnego zapachu (o czym mówią szczęśliwe posiadaczki flakoników z lat 80. ubiegłego wieku). Nie brakuje też krytyków, którzy narzekają na zbyt staroświecki klimat No 5. Dla tych ostatnich Chanel skomponowało bardziej przystępne i współczesne wersje Numeru Pięć (np. wersje L’Eau czy Eau Premiere). Ale miłość do klasycznej Chanel No 5 deklaruje aktorka młodego pokolenia - 25-letnia Lily-Rose Depp, córka francuskiej artystki Vanessy Paradis. Obydwie – matka i córka - były zresztą “twarzami” perfum Chanel.

Tom Ford – na bogato, dla bogatych

Przechodząc do zapachów na współczesnych, to sympatią wielu celebrytów cieszą się kompozycje Toma Forda. Zmysłowy, bogaty i drzewny Black Orchid upodobały sobie m.in. Gwyneth Paltrow i Kim Kardashian

Natomiast blond gwiazda Taylor Swift przyznała, że używa Santal Blush Toma Forda. To elegancka, spokojna kompozycja unisex – pełna ciepła, sandałowca, cynamonu i drzewnych nut. 

Słodka nisza

Słodki, herbaciano-waniliowo-paczulowy Flowerbomb marki Viktor & Rolf podbił podobno serce Ariany Grande. Ta utalentowana wokalistka kilka lat temu również wypuściła na rynek własną markę perfum i kosmetyków (R.E.M Beauty). 

Gwiazdy lubią też kompozycje niszowego domu pefumiarskiego by Kilian. Beyonce podobno ceni orientalno-waniliowe Angels’ Share, a RihannaLove don’t be shy, czyli uroczy gourmand z nutami marshmallows.

Klimaty mroczne i przydymione

Charli XCX, charyzmatyczna i nonszalancka wokalistka i kompozytorka, polubiła się z mroczną, zamszową śliwką made in Sweden, czyli Bibliothèque marki Byredo

Cynthia Erivo (występująca z Arianą Grande w filmie muzycznym tego sezonu – Wicked) jest fanką Jo Malone London i wyciszonej, dymnej wanilii w Myrrh & Tonka Cologne Intense. Zapachy Jo Malone upodobała sobie również żona brytyjskiego następcy tronu, czyli księżna Walii Catherine – jej ulubieńcem jest świeża, kwiatowa kompozycja Orange Blossom Jo Malone.

Influencerka i żona gwiazdora pop, Hailey Bieber, zdradziła, że często powraca do “wyrafinowanej i odurzającej” mieszanki piwonii, liczi, brzoskwini i piżma – czyli Ex Nihilo Fleur Narcotique Eau de Parfum.

Baccarat na każdą kieszeń (zależnie od wersji)

Młoda wokalistka Olivia Rodrigo wyznała z kolei w wywiadzie, że zapachem bez którego nie może żyć jest Baccarat Rouge 540 marki Maison Francis Kurkdjian. Zapach ten przeżywał olbrzymią falę popularności również w Polsce w ostatnich kilku latach. Z uwagi na wysoką cenę doczekał się bardzo dużej ilości znacznie tańszych odpowiedników (tzw. dupes), zainspirowanych mocno oryginałem – od Cloud Ariany Grande począwszy po całą kolekcję zapachów marki odzieżowej Zara.

Gangster z różowym flakonikiem 
image
Snoop Dogg zaskoczył miłością do różowej Deliny
fot. media

A na koniec chyba najbardziej zaskakująca informacja. Snoop Dogg, popularny gangsta raper, podczas wywiadu dla Vogue zaprezentował różowy, barokowo zdobiony flakonik z frędzelkami. Była to doskonale znana fanom butikowych perfum Delina Eau de Parfum marki Parfums de Marly – wyjątkowa, doskonała kompozycja, niezwykle trwała, ze świetną projekcją, miks nut słodkiego owocu liczi, róży, wanilii, piżma i kwaskowego rabarbaru. 

Snoop Dogg podczas wywiadu zdradził, że Delina wchodzi w skład jego jedenastki absolutne niezbędnych przedmiotów (essencials), które zawsze nosi przy sobie w torbie i bez których nie może się obejść.

Czytaj też: Lattafa goni Diora: arabskie perfumy podbijają serca Polaków

Marzena Szulc
ZOBACZ KOMENTARZE (0)
StoryEditor
Wywiady
17.12.2024 18:50
Monika Frydrych, Luare: Brakowało mi polskiej marki, oferującej luksusową pielęgnację, świetne składniki i czyste składy
Monika Frydrych, założycielka nowej polskiej marki LuãreFot. mat.prasowe

Postanowiłam podejść do pielęgnacji włosów inaczej. Moim celem było stworzenie marki, która uprości pielęgnację i stanie się odpowiedzią na potrzeby klientek, które nie chcą spędzać trzydziestu minut przed sklepową półką, przytłoczone wyborem produktów. Tak narodziła się idea kapsułowej pielęgnacji włosów – mówi Monika Frydrych, założycielka nowej polskiej marki Luãre.

Co spowodowało, że zdecydowała się Pani na stworzenie własnej marki z kosmetykami do pielęgnacji włosów? Polska w ostatnich kilku latach stała się wiodącym producentem w tej kategorii, od czasów pandemii nowe marki produktów dedykowanych włosom rosną jak grzyby po deszczu… 

Faktycznie, kategoria pielęgnacji włosów w Polsce bardzo rośnie, a nowe marki lub dedykowane włosom linie pojawiają się już chyba każdego dnia. W tym dynamicznie rozwijającym się rynku dostrzegłam jednak dwa znaki zapytania: fokus na markach masowych oraz związany z tym przesyt. Półki drogerii są przepełnione kosmetykami, które często koncentrują się na pojedynczych problemach włosów, co sprawia, że konsumentka czuje się zagubiona. Każda z nas chce mieć przecież nawilżenie, regenerację, blask, miękkość, objętość – ale czy to naprawdę oznacza, że musimy włożyć do koszyka aż pięć różnych produktów? 

Z moich badań, a w toku projektu przeprowadziłam ponad 1500 ankiet, wynika również, że klientki są przytłoczone nie tylko ilością, ale także formą produktów – kształtem, kolorami, intensywnym designem, który jest charakterystyczny dla marek z kategorii pielęgnacji włosów. Okazało się, że mało jest produktów, które rezonują z nimi estetycznie – takich, które chciałyby postawić na swojej półce (a może nawet umieścić w instagramowej relacji?), które niosłyby za sobą atmosferę relaksu i odprężenia.

Ja sama miałam identyczne spostrzeżenia, które stały się bazą dla Luare – brakowało mi polskiej marki, która oferowałaby luksusową pielęgnację, opartą na świetnych składnikach i czystych składach. Marki, która nie przytłaczałaby mnie ilością produktów, ale oferowała przemyślany, łatwy do wdrożenia rytuał. A przy okazji – rezonowałaby ze mną zarówno estetycznie, jak i komunikacyjnie. 

image
Cała koncepcja marki opiera się na harmonii, organicznych kształtach i stonowanej kolorystyce – beżach i zieleniach, które przywodzą na myśl naturę i spokój
Fot. mat.prasowe

Postanowiłam więc podejść do pielęgnacji włosów trochę inaczej. Zamiast mnożyć włosingowe etapy postawiłam sobie za cel stworzenie marki, która upraszcza pielęgnację i eliminuje chaos. Marki, która będzie odpowiedzią na potrzeby osób poszukujących balansu w codziennym życiu – klientek, które nie chcą spędzać trzydziestu minut przed sklepową półką, przytłoczone wyborem. Tak narodziła się idea kapsułowej pielęgnacji włosów, której bazą jest minimalistyczna, ponadczasowa garderoba, złożona z najlepszej jakości produktów – dokładnie jak w modzie, tylko dla włosów. 

Jakie są główne założenia, filozofia marki Luare? Jaką niszę zapełnią Pani zdaniem te produkty? 

Luare to pierwsza polska luksusowa marka do pielęgnacji włosów, która redefiniuje codzienne rytuały dbania o włosy. Moim celem jest stworzenie ponadczasowej „garderoby kapsułowej”, złożonej z multifunkcyjnych, najwyższej jakości produktów o czystych, dopracowanych składach. Każdy z nich wzajemnie się uzupełnia, tworząc harmonijną całość, niczym idealnie skrojona wełniana marynarka czy kaszmirowy sweter – tylko dla włosów. 

Luare to nie tylko kosmetyki, ale także idea, która łączy minimalistyczną estetykę, ponadczasową funkcjonalność i luksusowe doświadczenie. Tworzę produkty dla osób, które cenią prostotę, jakość i dbałość o detale, a także poszukują harmonii w codziennych rytuałach pielęgnacyjnych. Luare wyróżnia się minimalistycznym podejściem do pielęgnacji oraz luksusową jakością, odpowiadając na dynamicznie rosnące zainteresowanie kosmetykami premium. Zamiast skupiać się na chwilowych efektach, marka stawia na długofalowe wsparcie zdrowia włosów i skóry głowy, przekształcając funkcjonalną rutynę w przyjemny, kompleksowy rytuał. Produkty Luare to odpowiedź na potrzebę uproszczenia codziennych wyborów oraz stworzenia spójnego systemu pielęgnacji, który dba o kondycję włosów na lata.

Czym Luare będzie się wyróżniać spośród produktów obecnych już na rynku? 

Jednym z wyróżników Luare są luksusowe akcesoria do włosów, tworzone ręcznie z surowców pochodzenia naturalnego, w najlepszych na świecie manufakturach w Szwajcarii i Francji. Zamiast plastikowych, masowo produkowanych dodatków, Luare oferuje akcesoria wykonane z naturalnych, szlachetnych materiałów. Misją marki jest redefinicja kategorii akcesoriów do włosów – pragniemy podnieść ich standard i uczynić z nich przedmioty nie tylko funkcjonalne, ale również designerskie i trwałe.

To, co istotne, to fakt że Luare bazuje na społeczności, która odegrała kluczową rolę w procesie tworzenia produktów. Od samego początku wierzyłam, że najlepsze rozwiązania powstają we współpracy z klientami. Sugestie, potrzeby i opinie zebrane podczas moich badań stały się podstawą finalnych decyzji dotyczących składu, zapachu, designu, a nawet kolorystyki opakowań. Dzięki tej współpracy każdy produkt jest odpowiedzią na prawdziwe potrzeby klientów. 

image
Luare ma być marką, będącą odpowiedzią na potrzeby osób poszukujących balansu w codziennym życiu
Fot. mat.prasowe

Od strony estetycznej marka była inspirowana minimalizmem i portugalskim wybrzeżem. Opakowania zostały wykonane z surowej tektury, której faktura przypomina piasek. Na ich frontach widoczne są tłoczenia w kształcie fal, a butelka olejku z matowego szkła nawiązuje do szkła wygładzonego przez wodę. Grzebień, kluczowy punkt naszej kolekcji, jest inspirowany wydmami stworzonymi przez wiatr.

Cała koncepcja marki opiera się na harmonii, organicznych kształtach i stonowanej kolorystyce – beżach i zieleniach, które przywodzą na myśl naturę i spokój. Nawet zapach naszych produktów, który powstał we współpracy z jednym z najstarszych domów zapachowych w Szwajcarii, przywodzi na myśl leniwe popołudnie nad oceanem – z nutami rozgrzanego piasku, drzew pomarańczowych, pobliskiego lasu, jaśminu i wtopionego w skórę kremu do opalania.

Skąd wzięła się nazwa marki, i co ona oznacza? 

Nazwa marki "Luare" jest to portmanteau dwóch portugalskich słów: lua (księżyc) i mare (ocean). Symbolizuje balans i blask, który przejawia się zarówno w naszym wnętrzu, jak i na zewnątrz.

Ile czasu trwały przygotowania, opracowanie planu działań? Od czego Pani rozpoczęła ten cały proces?

Przygotowania trwały ponad dwa lata. Początkowy etap polegał na sukcesywnym zbieraniu środków, ponieważ projekt był bootstrapowany, a ja przygotowywałam się finansowo do rezygnacji z pracy na etacie. W tym czasie (pierwszy rok) pracowałam jeszcze w Zalando, gdzie prowadziłam zespół PR-owy na Europę Środkowo-Wschodnią i Benelux.

Pierwszy rok to też czas poszukiwania inspiracji, analizowania trendów, przeprowadzania badań rynku i definiowania potrzeb klientów. Następnie skupiłam się na znalezieniu odpowiednich partnerów, co okazało się najtrudniejszym zadaniem w całym projekcie. Na przykład grzebienie naszej marki produkuje manufaktura w Szwajcarii, która współpracuje z najbardziej luksusowymi markami na świecie. Tych firm nie znajduje się w Google. Co ciekawe, na początku odmówili współpracy, ale wtedy postanowiłam ich odwiedzić i po długiej rozmowie udało mi się przekonać ich do wspólnego projektu. Dziś to mój ulubiony partner biznesowy, z którym tworzymy właśnie kolejny, wyjątkowy dla nas obu produkt, pod który stawiają całą linię produkcyjną, czego nie robili od początku swojego istnienia, czyli od przeszło 70 lat. To doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, jak ważne w biznesie są relacje. 

Drugi rok był już poświęcony pracy nad konkretnymi produktami, w tym opracowywaniu formuł kosmetyków oraz designu opakowań czy przygotowywaniu całej identyfikacji wizualnej oraz planu działania na czas, gdy marka będzie blisko startu. 

Jak opracowywana była koncepcja marki? Chodzi mi o identyfikację wizualną, projekt i logo, oraz decyzję, jakie produkty wejdą w skład linii? 

Etap poszukiwania inspiracji był chyba moim ulubionym, ponieważ tematy związane z designem i sztuką są mi bardzo bliskie. Inspiracja wizualna dla Luare przyszła bardzo naturalnie, bo w tamtym czasie razem z rodziną mieszkałam w Portugalii, 4 kilometry od oceanu, zaraz pod Lizboną. Ocean był dla mnie zawsze ogromnym źródłem inspiracji, fascynowała mnie jego siła, a jednocześnie spokój, który ze sobą niesie. Z resztą nawet w moim salonie wisi obraz artystki młodego pokolenia, Alex Woronowskiej, z serii "Oceany". Tak więc portugalskie wybrzeże stało się naturalnym punktem wyjścia dla całej estetyki marki. Kształty produktów, tekstura opakowań, kolorystyka, a nawet nazwa i sygnet marki który tworzą cztery litery "L" układające się w fale zostały zainspirowane tym wyjątkowym miejscem – jednak w bardzo nieoczywisty, wymykający się pojęciom sposób. 

Od początku wiedziałam też, z kim chcę współpracować przy tworzeniu identyfikacji wizualnej. Wybrałam studio projektowe, którego prace śledziłam od dawna i którego estetyka – lekko retro, ale w nowoczesnym wydaniu – bardzo ze mną rezonowała. 

Decyzja o tym, jakie produkty znajdą się w pierwszej kolekcji, też była dość naturalna. Wiedziałam, że Luare ma być kapsułową garderobą dla włosów, minimalistyczną i ponadczasową. Taką idealną podstawą codziennej pielęgnacji. Dlatego skupiłam się na stworzeniu solidnej bazy: szamponu, odżywki i hybrydowego, lekkiego olejku do włosów – trzech kluczowych produktów, które są fundamentem zdrowej rutyny pielęgnacyjnej.

Do tej podstawowej linii kosmetyków dodałam luksusowe akcesoria, które stanowią przedłużenie pielęgnacyjnego rytuału i mają nie tylko funkcję praktyczną, ale również estetyczną. Grzebień o szerokich zębach, idealny do rozczesywania włosów, wczesywania odżywki czy masażu skóry głowy, do tego klamry, spinki i gumki, które wspierają stylizację i dodają codziennej rutynie odrobinę luksusu. Wybór tych akcesoriów wynikał z potrzeby stworzenia kolekcji kompletnej, minimalistycznej i przemyślanej, która łączy funkcjonalność z ponadczasowym designem.

Kwestia moim zdaniem najbardziej wymagająca to składy produktów, opracowanie formuł, certyfikaty i normy, produkcja, uwzględnienie CSR – czyli te najbardziej specjalistyczne zagadnienia. Jaki był Pani udział w tej części całego przedsięwzięcia? 

Tematy związane z formułami, certyfikatami czy spełnieniem norm były dla mnie najbardziej wymagającą częścią całego przedsięwzięcia, głównie dlatego, że nigdy wcześniej nie uczestniczyłam w procesie NPD. Pracując dla globalnych firm, takich jak L’Oréal czy Coty, zajmowałam się przede wszystkim komunikacją, a produkty często były już gotowe i po prostu przekazywane nam do dalszej pracy. Dlatego tworzenie Luare od podstaw było dla mnie nowym, ogromnym wyzwaniem.

Pomogło to, że mam duże szczęście do ludzi i szeroką siatkę kontaktów. Od samego początku w całym procesie mogłam liczyć na wsparcie ekspertów branżowych – często moich koleżanek i kolegów z poprzednich miejsc pracy. Trafiłam też na fantastyczną mentorkę – wybitną specjalistkę w swojej dziedzinie, która pomogła mi zrozumieć i przejść przez najbardziej skomplikowane etapy. To właśnie ona była moim największym wsparciem, doradzając, konsultując i dzieląc się swoim doświadczeniem na każdym kroku. Nie wiem, czy bez jej pomocy byłabym w stanie podjąć się tego wszystkiego.

Choć to ja prowadziłam i nadzorowałam cały proces i ode mnie wyszła inspiracja i cały koncept, oczywiście nie zrobiłam tego w pojedynkę. Poszczególne aspekty, takie jak bezpieczeństwo produktów czy zgodność z normami, konsultowałam z safety assessorami oraz doświadczonymi laboratoriami. Współpracowałam z nimi też przy tworzeniu formuł, które są nie tylko skuteczne, ale również zgodne z filozofią czystych składów, które od początku były dla mnie priorytetem.

Tematy związane z CSR były mi z kolei bardzo bliskie już wcześniej. To naturalne przedłużenie mojego doświadczenia w pracy w branży, gdzie odpowiedzialność społeczna i zrównoważony rozwój coraz częściej stają się kluczowymi elementami strategii marek. Dlatego przy Luare od początku zadbałam o to, by wszystkie produkty – od kosmetyków po akcesoria – powstawały z poszanowaniem środowiska i etycznych standardów.

Kiedy kosmetyki trafią na rynek i jak będzie wyglądać ich dystrybucja? Będą dostępne stacjonarnie na półkach drogerii lub perfumerii, czy stawia Pani na sprzedaż online?

Od 6 grudnia działa juz sklep internetowy Luare. Na ten moment skupiam się na rozwoju własnego kanału e-commerce, by zbudować solidne fundamenty i osadzić markę na rynku. Pierwotnie planowałam poświęcić pierwszy rok działalności właśnie na rozwój tego kanału sprzedaży. 

Miłym zaskoczeniem było jednak to, że już w dniu startu marki odezwały się do mnie dwie bardzo duże sieci handlowe zainteresowane współpracą. Obecnie prowadzę rozmowy z kilkoma większymi sieciami oraz luksusowymi concept store‘ami, zarówno on- jak i offline’owymi, które podzielają wizję i filozofię marki. 

Jakie produkty, gadżety do włosów będą uzupełniać linię produktów kosmetycznych? Widziałam na Instagramie marki, że uznaniem spotkały się grzebienie do włosów – rzeczywiście, bardzo zwracające uwagę…

Oprócz kosmetyków, takich jak szampon, odżywka i olejek do włosów, które stanowią fundament kapsułowej kolekcji Luare, wprowadziłam także wyjątkowe akcesoria do włosów, które szybko zyskały uznanie w mediach społecznościowych, co następnie pozytywnie odbiło się na sprzedaży. Szczególnym zainteresowaniem cieszy się grzebień do włosów, który szybko stał się jednym z najbardziej pożądanych produktów w naszej ofercie.

image
Grzebień The Coastal Comb jest wykonany z acetatu celulozy, nazywanego także szylkretem
Fot. mat.prasowe

Grzebień The Coastal Comb to coś więcej niż zwykłe akcesorium – to unikalna i zupełnie nowa jakość na polskim rynku. Wykonany z acetatu celulozy, nazywanego także szylkretem, jest nie tylko przyjazny środowisku, ale także delikatny dla włosów, trwały i ponadczasowy. Klientki na socialach piszą, że jest to produkt, który wykracza poza kategorię kosmetycznego akcesorium – jest  sztuką użytkową, produktem, który pięknie wygląda na łazienkowej półce oraz jest przy okazji bardzo instagramowym obiektem, który chce się fotografować.

Oprócz grzebienia, nasza kolekcja obejmuje także luksusowe klamry i spinki do włosów, które powstają ręcznie w renomowanej manufakturze we Francji. Są one połączeniem minimalistycznego designu i najwyższej jakości wykonania, co wyróżnia je na tle masowo produkowanych plastikowych akcesoriów. Dopełnieniem kolekcji są jedwabne gumki do włosów, wykonane z najwyższej jakości włoskiego jedwabiu, w butikowym atelier na południu Polski. Cała linia akcesoriów jest przemyślana tak, aby tworzyć harmonijną całość z kosmetykami, ale też pasować do siebie nawzajem. 

Czy odważyłaby się Pani na tak odważny krok, jakim jest stworzenie marki kosmetycznej, gdyby nie lata doświadczeń w tej branży i świetna jej znajomość? Co pomogło Pani najbardziej? 

Myślę, że lata doświadczeń w branży beauty, znajomość rynku i network, który zbudowałam przez te wszystkie lata, miały kluczowe znaczenie. Jestem osobą, która podejmuje decyzje bardzo świadomie i z rozwagą, a start marki kosmetycznej był dla mnie poważnym krokiem, poprzedzonym gruntownym przygotowaniem. To była przemyślana, zaplanowana i osadzona w realiach rynkowych decyzja. 

To, co najbardziej mi pomogło, to właśnie siła networkingu i wsparcie osób, które znałam i którym ufałam. Choć proces tworzenia produktu był dla mnie czymś zupełnie nowym, bo wcześniej w pracy dla globalnych firm zajmowałam się gotowymi produktami, znałam ekspertów, do których mogłam zwrócić się o pomoc i którzy wspierali mnie w tym procesie. 

Wiedza o konsumentach, trendach i e-commerce, którą wyniosłam z wcześniejszych miejsc pracy, była z pewnością dodatkowym atutem. Zawsze interesowałam się tym, czego ludzie potrzebują, jakie są ich oczekiwania i w którą stronę zmierzają trendy. To pozwoliło mi spojrzeć na cały projekt z odpowiedniej perspektywy.

Ale kluczowe było też moje podejście. Wiedziałam, że aby odnieść sukces, muszę się temu w pełni poświęcić. Postawiłam siebie w sytuacji bez wyjścia – zrezygnowałam z pracy etatowej, aby skupić się wyłącznie na budowie marki. Oczywiście odpowiednio się do tego przygotowałam, ale chciałam uniknąć sytuacji, w której mam „plan B,” który mógłby mnie rozpraszać. W psychologii mówi się, że gdy mamy plan awaryjny, to często podświadomie osłabia naszą determinację. Ja wiedziałam, że chcę się skupić w 100 procentach na tym projekcie, bo tylko wtedy mogę osiągnąć sukces.

W jaki sposób chce Pani promować Luare? 

Luare zostało zbudowane na społeczności. Jeszcze na długo przed startem marki, na długo przed wydaniem pierwszej złotówki, pytałam klientki o preferencje dotyczące składników, zapachu, opakowań czy frustracji związanych z pielęgnacją włosów. Zebrane odpowiedzi miały wpływ na niemal każdy aspekt powstawania marki. W tym kontekście naturalnym było budowanie komunikacji w oparciu o media społecznościowe, storytelling i współpracę z wybranymi twórcami. Duże znaczenie mają także działania PR. Pierwsze efekty działań już są widoczne – w zeszłym tygodniu marka została wyróżniona w publikacji przez magazyn Vogue, z czego jestem bardzo dumna. 

W najbliższej przyszłości planuję intensyfikację działań social mediowych i digital marketingowych ale także crossowe współprace z markami spoza branży beauty. Celem jest dotarcie do moich klientek w miejscach, w których realnie spędzają czas. 

W planach jest docieranie do polskich konsumentek, czy również próba zdobycia klientek poza granicami kraju?

Mam też ambicje międzynarodowe. Moim długofalowym celem jest z pewnością ekspansja na rynki zagraniczne, ponieważ oferowane przez Luare produkty bazują na ponadczasowości i designie, który wykracza poza standardy jednego, konkretnego rynku. Z tą myślą powstawały opakowania, które już na starcie są gotowe do internacjonalizacji. Jednocześnie dbam o to, by Luare było dostępne i bliskie polskim konsumentom, ponieważ to oni od początku są fundamentem naszej marki.

Marzena Szulc
ZOBACZ KOMENTARZE (0)
22. grudzień 2024 08:27