Agnieszka Saracyn-Rozbicka: Według francuskiego filozofa Pierre’a Charrona „są dwa rodzaje piękna. Jedno jest zatrzymane, nie porusza się wcale, pochodzi z właściwej proporcji i barwy. Drugie jest ruchome, nazywa się wdziękiem i leży w ruchu ciała, zwłaszcza oczu. Tamto jest martwe, to zaś czynne i żywe”. A jaka jest Twoja definicja piękna?
Aleksandra Szwed: Jako że studiuję kulturoznawstwo, historia idei piękna nie jest mi obca. Wybrałaś istny „temat rzekę” (śmiech). Moja definicja? Tak w kilku słowach? Piękno sprawia, że się uśmiecham i robi mi się ciepło na duszy. To chyba w moim przypadku najtrafniejsza, choć bardzo ogólna i może niezbyt „fachowa” definicja, ale przecież nie o to chodzi.
„Świat staje się piękny w wymiarach serca” napisał Odisseas Elitis. Czy to dlatego często udzielasz się charytatywnie?
A.Sz.: Miałam w życiu naprawdę wiele szczęścia – jestem zdrowa, mam pracę i dach nad głową, kochającą rodzinę i przyjaciół, na których w każdej sytuacji mogę liczyć. Wielu ludzi nie ma nawet tego. Jeśli fakt, że poświęcę swój czas i gdzieś się pojawię, choć w drobnym stopniu może to zmienić lub jeśli przekonam choć jedną osobę, żeby dała coś od siebie innym, żeby pomogła, to uważam że warto – tak mnie wychowano. Z przyjemnością angażuję się w tego typu akcje. To uczy empatii, ale również pokory. Człowiek zaczyna doceniać to, co ma.
Jesteś aktorką, piosenkarką, prezenterką telewizyjną, konferansjerką, projektantką mody, modelką. Prawdziwa z Ciebie kobieta orkiestra. Która z tych zawodowych pasji jest Ci najbliższa?
A.Sz.: Pierwszą, największą miłością zawsze będzie dla mnie aktorstwo, ale właśnie kombinacja tego wszystkiego, co robię powoduje, że czuję się spełniona. Fakt, że mogę się realizować na tak wielu polach sprawia mi ogromną przyjemność. Nie jestem w stanie określić, które z tych zajęć lubię bardziej, a które mniej. Każde jest zupełnie inne, i czego innego ode mnie wymaga. Cóż… Nie lubię monotonii (śmiech).
Znajdujesz czas na sen?
A.Sz.: Sen to niestety luksus, na który nie mogę pozwalać siebie tak często, a zwłaszcza tak długo, jak bym chciała (śmiech). Z natury jestem strasznym śpiochem, a moja praca często wymaga pobudek o nieludzkich dla mnie godzinach, typu 4 rano, i funkcjonowania na pełnych obrotach do późnych godzin nocnych. Brak snu odbijam sobie, kiedy mam wolne – po prostu przesypiam, jak dziecko, pełne 12 godzin.
Ludzie kojarzą Cię z telewizji, ale zaczynałaś w teatrze...
A.Sz.: Tak, to prawda. Od najmłodszych lat występowałam w teatrzykach dziecięcych, potem młodzieżowych. Między innymi w Teatrze Rampa z grupą Tintillo. Potem był Młodzieżowy Teatrzyk „Lusterko” w MDK Ochota. Zawsze ciągnęło mnie do teatru, a występy na scenie sprawiały mi niewiarygodną radochę – czułam, że żyję. Nadal tak jest.
Obecnie możemy Cię zobaczyć m.in. w Teatrze Capitol w lubianym przez widzów spektaklu, pt. „Dwie połówki pomarańczy”, w którym nic nie jest takim jakim się wydaje...
A.Sz.: Oj tak (śmiech). „Dwie połówki pomarańczy” to spektakl, który można określić jako czarną komedię romantyczną. Gdy tylko przeczytałam scenariusz, byłam zachwycona. Pełno w nim przezabawnych zwrotów akcji, ale nie tylko. To historia, z którą utożsamić może się praktycznie każdy. Mówi o problemach, które dotykają wszystkich, ale robi to w sposób niesamowicie wdzięczny
i z humorem. Do obsady trafiłam, gdy projekt był już w toku. Gramy na zmianę z Julką Kamińską. Kiedy dowiedziałam się, że w jedną z głównych ról wciela się mój serialowy kolega i idol – Jarosław Boberek… cóż, sprawa była przesądzona. Nie było opcji, żeby powiedzieć „nie” (śmiech).
Od kilku miesięcy w mediach możemy usłyszeć Twój debiutancki singiel, pt. „Ach ten pan”. Możemy liczyć na więcej?
A.Sz.: Przez cały czas nad tym pracujemy, ale bez ciśnienia czy zbędnego pośpiechu. Nie chcę robić niczego na siłę. Śpiewam przede wszystkim dla przyjemności. Moja przygoda ze śpiewem zaczęła się w programie „Jak oni śpiewają” – tam też poznałam ludzi, którzy nakłonili mnie do jej kontynuowania.
Od 3 lat przez cały czas gramy koncerty, na które serdecznie zapraszam – najbliższe odbędą się 5 grudnia w Warszawie i 6 grudnia w Poznaniu.
A jak dbasz o swoją kondycję fizyczną i urodę?
A.Sz.: Kiedy mam na to czas staram się ćwiczyć w domu. Żyję w ciągłym biegu, więc wygospodarowanie na to czasu nie jest łatwe, ale staram się.
Masz ulubione kosmetyki, którym jesteś wierna, czy chętnie sięgasz po nowości?
A.Sz.: Nie przywiązuję się jakoś specjalnie do etykietek. Są kosmetyki, którym jestem wierna – np. podkłady, ale to raczej przez wzgląd na moją ciemną karnację, a nie z niechęci do nowości. Chętnie sprawdzam kosmetyczne nowinki, zwłaszcza jeśli poleca mi je ktoś, kto zna moje potrzeby i ma wiedzę w tej dziedzinie. Wizażystki i charakteryzatorki, z którymi współpracuję, są w tej kwestii nieocenioną skarbnicą wiedzy! (śmiech)
Jesteś zwolenniczką domowego spa?
A.Sz.: Jak najbardziej! Kiedy tylko mam wolną chwilę urządzam sobie domowe spa. To fenomenalna sprawa. Niezbędne rzeczy można znaleźć w kuchni albo kupić w sklepie spożywczym. To spora oszczędność nie tylko czasu, ale i pieniędzy, a efekty przy w miarę regularnym stosowaniu, są naprawdę bardzo dobre.
Absolutne must have w Twojej kosmetyczce?
A.Sz.: Dobry krem nawilżający, oliwka dla dzieci i na zimę – maść z witaminą A. Z kosmetyków kolorowych na tak zwany „wszelki wypadek” czarna kredka do oczu, eyeliner, tusz do rzęs i balsam do ust – raczej nie maluję się na co dzień.
A kiedy już się malujesz, to lubisz eksperymentować z makijażem?
A.Sz.: Lubię kiedy jest ku temu okazja – na przykład jakaś nietypowa sesja zdjęciowa. Wtedy można się naprawdę pobawić! Moim guru w tej kwestii jest moja przyjaciółka i wybitna wizażystka Wiola Wypijewska. Kiedy z nią pracuję w makijażu nie ma żadnych granic. Wioli wolno robić ze mną absolutnie wszystko (śmiech).
Twój przepis na idealnie gładką skórę?
A.Sz.: Przepis jest banalny – sen – ile się da, trochę słońca, witamina A w kremie i raz na jakiś czas peeling domowej roboty.
Jakie są Twoje plany i marzenia do zrealizowania w najbliższej przyszłości?
A.Sz.: Plany i marzenia są od lat takie same – po prostu być szczęśliwym, spełnionym człowiekiem. Jak na razie, odpukać, idzie mi nieźle (śmiech).
W takim razie razem z Tobą odpukuję w niemalowane i dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Agnieszka Saracyn-Rozbicka
NIE MOGĘ SIĘ OBEJŚĆ BEZ
Tusz do rzęs: Na szczęście moje rzęsy są naturalnie dość gęste i długie, więc nie używam tuszy pogrubiających, bo efekt jest wtedy dość groteskowy.
Fluid: Lekki, pozwalający skórze oddychać, najlepiej w płynie lub w formie musu.
Pomadka: Koniecznie mocno nawilżająca, najlepiej bez mentolu, który na dłuższą metę wysusza usta.
Baza pod makijaż: Nawilżająco-rozświetlająca, o konsystencji zbliżonej do kremu.
Kremy: Nadal poszukuje tego jedynego – na razie bezskutecznie. Ostatnio popularne stały się kremy o konsystencji żelu, których nie lubię.
Mleczko do ciała: Zamiast mleczka do ciała używam oliwki dla dzieci. Nakładam ją zaraz po kąpieli na wilgotną skórę. Niestety mam bardzo suchą skórę, a mleczka (nawet te nawilżające) często wysuszają ją jeszcze bardziej. Jeśli już sięgam po mleczka do ciała, to po te dostępne tylko w aptekach lub ewentualnie po masła do ciała.
Perfumy: Mam pokaźną kolekcję flakoników z perfumami – kocham perfumy i używam ich w zależności od nastroju, pogody, pory roku… określenie ulubionych jest w moim przypadku chyba niemożliwe.