Podobno dokonała Pani rewolucji w swoim sklepie. Jak on teraz wygląda?
Wspaniale. Tak jak powinna wyglądać drogeria. Ciągle nie mogę w to uwierzyć.
A jak wyglądał wcześniej?
Na 90 mkw. mieliśmy, co tu dużo mówić, mydło i powidło. Obsługa zza lady. Trochę kosmetyków, środki czystości, przybory szkolne, zabawki.
Co się stało, że zdecydowała się Pani na zmiany?
Zmusiła nas do tego rzeczywistość i konkurencja. Działamy na osiedlu. Blisko nas jest Rossmann siedem marketów, w tym Tesco i Lidl. Mieliśmy coraz mniej klientów, coraz niższe obroty. Już widziałam, że jak nic nie zrobimy, to za chwilę będziemy musieli zamknąć sklep, bo dokładaliśmy do niego. Uznaliśmy, że tego nie chcemy, że decydujemy się na inwestycję. Wiadomo, że trzeba było ponieść koszty tej zmiany, zaryzykować – uda się albo nie uda. Biznes wiąże się z ryzykiem, ja je podejmowałam nieraz i – odpukać – opłacało się. Tak jak i tym razem.
Ile musiała Pani zainwestować?
50 tys. złotych.
Co się zmieniło w sklepie?
Pomalowaliśmy ściany i zmieniliśmy oświetlenie, wymieniliśmy regały. Wprowadziliśmy samoobsługę. Cały sklep został urządzony według standardów sieci Drogerie Polskie, w której działamy od trzech lat. Jednak dopiero kiedy zobaczyłam modelową drogerię sieci w Żorach, zrozumiałam, na czym polega różnica między moim sklepem a prawdziwą drogerią.
„Urządzimy sklep od a do z” – przekonują Drogerie Polskie. Tak jest rzeczywiście? Podjęła Pani decyzję o zmianach i co się wtedy stało?
Najpierw pojawił się przedstawiciel z firmy Abm, który zrobił projekt. Potem pan Leszek Rzeszótko z sieci Drogerie Polskie trochę go zmodyfikował. Zrobiliśmy wycenę mebli i musieliśmy odpowiedzieć, czy decydujemy się na koszty modernizacji sklepu. Zdecydowaliśmy się. Następna osoba z ekipy Drogerii Polskich zrobiła wystój sklepu wewnątrz i na zewnątrz. Według odpowiedniego planu został ułożony towar. Nasze były tylko pieniądze, wszystko inne zrobili specjaliści z Drogerii Polskich i współpracujących firm. I zrobili to perfekcyjnie, za co jestem im bardzo wdzięczna.
Jak długo sklep był zamknięty?
Dwa tygodnie. Mogliśmy otworzyć wcześniej, ale ja chciałam mieć dopięte wszystko na ostatni guzik. Potrzebowaliśmy też czasu, żeby się w nim „odnaleźć” i nauczyć drukowania kuponów promocyjnych. Nie mieliśmy wcześniej do czynienia z systemem Core Coupon działającym w sieci, więc była to dla nas zupełna nowość.
Wspomniała Pani, że zmienił się też asortyment.
Tak, chociaż mieliśmy w ofercie kosmetyki i chemię domową, nasz sklep był raczej wielobranżowy. Teraz jest to sklep kosmetyczno-chemiczny. Zrezygnowaliśmy z zabawek. Jest tak duża konkurencja i wybór w marketach, że nie przynosiły nam takich dochodów, jak byśmy oczekiwali. Zostawiliśmy mały kącik z podstawowymi przyborami szkolnymi, ponieważ mamy w pobliżu dwie szkoły i klienci są przyzwyczajeni, że można u nas kupić w razie nagłej potrzeby gumkę czy zeszyt. Natomiast bardzo rozszerzyliśmy ofertę kosmetyczną, zarówno produktów pielęgnacyjnych, jak i do makijażu.
W styczniu sklep zaczął działać w nowym kształcie. Jak zareagowali klienci?
Przyznam, że to był szok. Nigdy dotąd nie mieliśmy tylu klientów. Oczywiście ruch trochę się zmniejszył po tej pierwszej fali, ale widzę, że przychodzą zupełnie nowi, których nigdy u nas nie było – a przede wszystkim młodzi, na czym bardzo nam zależało. Mówią, że mają „swojego Rossmanna”. Tłumaczę, że my jesteśmy w sieci Drogerie Polskie, ale oni i tak nazywają nas Rossmannem, po prostu samoobsługowy, dobrze wyglądający sklep kojarzy im się z takim standardem, jaki ta sieć wypracowała.
Wzrosły obroty?
Tak, o 150 procent. Wzrosła też wartość koszyka. Handlowaliśmy tanimi produktami, na niskich marżach. Nigdy nie pomyślałabym, że u mnie w sklepie ktoś chciałby kupić krem L’Oréala, a teraz produkty z tej półki naprawdę dobrze się sprzedają. Mnóstwo ludzi jest też zainteresowanych konsultacjami z przedstawicielami firm kosmetycznych, zarówno jeśli chodzi o pielęgnację twarzy, jak i makijaż. I młode i starsze panie. To również było dla mnie duże zaskoczenie.
Ile lat doświadczenia ma Pani w handlu?
Dwadzieścia pięć. A jednak to mnie zaskoczyło, człowiek uczy się całe życie (śmiech). Tak na poważnie, czytam branżowe gazety, pisma dla kobiet, widzę, jak wszystko się zmienia. Sama też jestem przecież klientką, chodzę po sklepach. Przyjemnie robi się zakupy w ładnym miejscu, gdzie jest czysto, produkty są posegregowane, łatwiej je znaleźć i wybrać. Nawet jeśli w takim sklepie jest trochę drożej, to łatwiej wydaje się w nim pieniądze.
Co by Pani powiedziała tym, którzy zastanawiają się, jak dalej prowadzić swój drogeryjny biznes i czy warto w niego inwestować?
Żeby się nie bali zmian. Ludzie tego od nas oczekują. Jak widać na naszym przykładzie, wracają do naszych sklepów, gdy jest w nich ładnie, gdy są dobrze zaopatrzone. A wtedy przekonują się, że wcale nie mamy wyższych cen niż inni, że też mamy dobre promocje. Nasza sieć jest jeszcze za mało znana, dlatego cieszę się, że Drogerie Polskie zaczynają inwestować w telewizyjną reklamę. Mam nadzieję, że przyciągnie ona klientów do naszych sklepów i oby jak najwięcej z nich mogło się już pochwalić takim wyglądem jak my. Nasi klienci dziwią się, że można było z tak wyglądającego sklepu zrobić takie cacuszko. Ja sama nadal każdego dnia jestem zaskoczona, jak przekraczam próg naszej drogerii (śmiech).
Rozmawiała
Katarzyna Bochner
fot.materiały prasowe DP